Sapa, wietnamskie Zakopane
Do Sapa przyjechaliśmy z Laosu (a dokładnie z Nong Khiaw), z przesiadką w Luang Prabang i Hanoi. Niestety wietnamska e-visa pozwala przekroczyć granicę tylko na kilku przejściach lądowych dlatego musieliśmy jechać dookoła. Nie obyło się bez emocji. Pomyliły nam się daty i mieliśmy wizę ważną dzień później więc liczyliśmy na to, że autobus będzie jechał tak długo żebyśmy na granicy byli dopiero po godzinie 24.00 bo inaczej by nas nie wpuścili 🤣🤣. Drogi w Laosie są dziurawe więc na szczęście się udało 😁. Na granicy byliśmy dopiero przed 6 rano, a i tak musieliśmy czekać na jej otwarcie do godziny 7.00. Bilet z Luang Prabang do Hanoi to koszt 300 000 kip (ok. 135 zł.), a podróż trwała 24 godziny. Dalej kolejny autobus z Hanoi do Sapa to koszt 240 000 dongów (ok. 41 zł). Sleeping bus jechał ok. 7 godzin i na miejsce dojechaliśmy ok. 5 nad ranem.
Postanowiliśmy poczekać aby nie budzić ludzi w homestay’u, więc zjedliśmy zupę pho i ok. 7.00 udaliśmy się grabem do miejsca, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg czyli do ChienDe Homestay. Możemy polecić to miejsce, choć od razu zaznaczamy, że warunki są skromne (malutkie pokoiki, a łazienka oraz toaleta w budynku na zewnątrz). Ale za to gospodarz organizuje super trekkingi, a jego żona pysznie gotuje. Poza tym jest w pięknie położonym miejscu w wiosce Cat Cat z cudownymi widokami na góry i pola ryżowe.
Po dotarciu do homestay’a zrzuciliśmy graty w pokoju (mogliśmy to zrobić od razu) i w planie mieliśmy iść od razu na mały trekking po okolicy ale zmieniliśmy zdanie. Chcieliśmy udać się z wizytą do pobliskiej wioski ale jak zobaczyliśmy, że w jej stronę zmierza tłum ludzi, w tym turystki z Azji poprzebierane w lokalne stroje ludowe, to nam się odechciało. Zresztą wstęp kosztuje 70 000 dongów (12 zł) za osobę więc woleliśmy pożyczyć skuter za 100 000 dongów (17 zł) i dzięki temu dotarliśmy do fajnych punktów widokowych ale bez tłumu turystów 😊. Pojechaliśmy w kierunku przełęczy O Quy Ho i punktu widokowego Sapa Heaven Gate, którego rozciąga się piękny widok na dolinę. Po drodze mijaliśmy wodospady i kilka innych punktów widokowych.
Przy srebrnym wodospadzie znaleźliśmy stragany, na których można było kupić wszelkiego rodzaju i rozmiaru noże oraz maczety wyprodukowane przez miejscowych rzemieślników.
Uważamy, że Sapa to cepeliada, komercha i wietnamskie Zakopane 😕. Samo miasteczko to nic innego jak skupisko sklepów i sklepików z podrabianą odzieżą, knajp i hoteli. Widoki trochę rekompensują, ale tylko trochę. To drugie miejsce po Mui Ne, które nam nie przypadło do gustu w Wietnamie. Trochę się tego spodziewaliśmy bo zrobiliśmy reaserch przed przyjazdem więc zostaliśmy tu tylko dwa dni i ruszyliśmy w podobne miejsce, ale nie tak turystyczne o czym w kolejnym wpisie.
Drugiego dnia naszego pobytu udaliśmy się na trekking z naszym hostem. Poszliśmy trasą mało odwiedzaną przez turystów, byliśmy drudzy, którzy ją przeszli. Zero cepeli, straganów z pamiątkami i namolnych handlarzy, sam autentyzm. Szliśmy przez pola ryżowe, czasami trochę grzęznąć w błotku, przeprawialiśmy się boso przez strumień, a później wspinaliśmy się stromo wąską ścieżką do wyżej położonych wiosek. Po drodze oczywiście mieliśmy piękne widoki na tarasy ryżowe i wioski. Przyglądaliśmy się ciężkiej pracy na polach bo akurat trwały żniwa. Część kobiet w tradycyjnych, kolorowych strojach inne bardziej na sportowo, ścinały ryż albo młóciły go w tradycyjny sposób. Polega to na tym, że bierze się garść ryżowej trawy i napiernicza w bok drewnianej skrzyni, aż wylecą wszystkie ziarna. Nie jest to lekka robota. Mieliśmy szczęście bo pewnie tydzień później pola ryżowe byłyby już posprzątane. Tam gdzie zboże było już zebrane, w błotku taplały się bawoły.
Od naszego hosta dowiedzieliśmy się, że rozmawia on z biurami turystycznymi z miasta organizującymi trekking aby wysyłać ludzi w to miejsce. Na tej inicjatywie zyskają wszyscy, mieszkańcy bo będą mieli możliwość zarobku i turyści, bo trasa jest super👍👍. Cieszy nas to, że nasz host zamiast zagarnąć dla siebie trasę, chce się z nią podzielić aby wspomóc lokalną społeczność.
Po powrocie zjedliśmy pyszny lunch, który był w cenie trekkingu, a wieczorem wykupiliśmy kolację, która była równie dobra. Trekking uratował trochę honor Sapa ale niestety coraz mniej jest takich autentycznych miejsc w tej okolicy. Teraz już wiemy, że gdybyśmy mieli jeszcze raz planować podróż, to nie pojechaliśmy do Sapa tylko więcej czasu spędzilibyśmy w Bac Ha.
W Sapa byliśmy 12 i 13 września 2019 roku.