Bukareszt na weekend
Wybierając się na city break’a do Bukaresztu nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. W internecie znaleźliśmy skrajne opinie, co tylko wzmogło naszą ciekawość 😊Część osób była miastem zachwycona, inni zaś twierdzili, że to mało ciekawe, szare i ponure miejsce niewarte wizyty. Nas Bukareszt przywitał mgłą i tylko Drakuli brakowało do kompletu 🙈. Co myślimy o tym mieście? Spodobało się nam bardzo i jest idealne na weekendowy pobyt😍. Ale rozumiemy też, że nie każdemu przypadnie do gustu. To miejsce nie jest piękne w oczywisty sposób. Już na pierwszy rzut oka widać architektoniczny chaos, gdzie zabytkowe kamienice przeplatają się z blokami w stylu PRL. Dodatkowo budynki są czasami w kiepskim stanie, co nam akurat nie przeszkadza bo dla nas ma to klimat. Jest jeszcze coś, co podoba nam się tutaj, a mianowicie murale, których widzieliśmy całkiem sporo 😊. Plusem są też ceny, które są zbliżone lub nieco niższe niż w Polsce.
Ale zaczynając od kwestii praktycznych. Z lotniska do naszej noclegowej miejscówki na Calea Victoriei można się dostać autobusami 783 i 784. My jechaliśmy 784 i podróż trwała ok. 20 min. Przystanek autobusowy jest na poziomie -1 przy odlotach. Trzeba z hali przylotów zejść schodami koło toalet, wyjść z budynku i właaala. Wszystko jest dobrze oznaczone. Autobusy jeżdżą co ok. 30 min (wieczorem, bo w ciągu dnia częściej). Bilety można kupić w automacie lub jeśli ktoś woli ludzkie kontakty, kupić bilet w kiosku. Oba znajdują się na przystanku. Aktualizacja info z netu, z Panią z kiosku można dogadać się in inglisz 😊. Można kupić kartę wspólną dla dwóch osób i od razu doładować ją na kilka przejazdów. My za 6 przejazdów zapłaciliśmy 22,60 lei (ok.20 zł). Z czego 1,60 lei kosztuje sama karta, a reszta to przejazdy (po 3,50 lei czyli ok. 3,12 zł). Wchodząc do autobusu trzeba kartę przyłożyć do czytnika. Jeśli 2 osoby korzystają z jednej karty to należy przyłożyć kartę, a następnie nacisnąć „+” lub „2” (w zależności od modelu czytnika) i ponownie zbliżyć kartę. Nasz apartament miał nowoczesny check in tj. samodzielny. Dostaliśmy kod do wejścia do budynku i następnie kolejny kod aby ze skrzyneczki wyjąć klucze 😁.
Pierwszy dzień naszego pobytu zaczęliśmy od pysznego śniadania w kawiarni M60. Najedzeni skierowaliśmy pierwsze kroki do Ateneul Roman. To piękny budynek, w którym mieści się filharmonia. Jest to główna sala koncertowa w Bukareszcie. Niestety nie można jej zwiedzać w środku, za to na stronie Ateneul można zwiedzić ją wirtualnie 😊.
Następnie był Plac Rewolucji, przy którym znajduje się Muzeum Narodowe i Uniwersytet Karola I, przed którym stoi jego pomnik. Plac był świadkiem dramatycznych wydarzeń w grudniu 1989 roku, gdy obalano Nicolae Ceausescu. Z okazji 30 rocznicy na ogrodzeniu Narodowego Muzeum Sztuki, które bardzo ucierpiało w czasie tamtych wydarzeń, umieszczono wystawę zdjęć je upamiętniających. Niestety nie ma opisów w języku angielskim, a szkoda ☹. Zauważyliśmy, że nie ma większego problemu aby dogadać się w Bukareszcie po angielsku, czy to w kiosku, w sklepie czy na straganie na jarmarku świątecznym. Niestety naszym zdaniem brakuje napisów w języku angielskim na ulicy i np. na wystawie w budynku parlamentu.
Jeśli ktoś lubi budynki sakralne to polecamy Cerkiew Kretzulescu z 1722 roku, która jest ozdobiona wewnątrz pięknymi freskami. Kiedyś pomalowana była również z zewnątrz ale po renowacji w 1935 roku pozostawiono jej surowy wygląd.
Popularnym i instagramowym miejscem jest Pasajul Vilacross. To przykryty dachem zaułek, gdzie znajduje się wiele kawiarni i restauracji. Za dnia to spokojne miejsce, za to wieczorem zmienia się w miejsce spotkań mieszkańców, gdzie można wypić piwo czy drinka, coś zjeść i zapalić sziszę.
Duże wrażenie zrobił na nas Pałac CEC. Zbudowany w 1900 roku na ruinach klasztoru jako siedziba najstarszego banku w Rumunii. To jeden z najładniejszych budynków w Bukareszcie. Szczególnie pięknie prezentują się jego szklane kopuły.
Kolejnym odwiedzonym przez nas budynkiem sakralnym była Cerkiew i monastyr Stavropoleos, który został zbudowany w 1724 roku. Jest to najładniejsza Cerkiew w mieście i przez to nieco zatłoczona. W środku znajdują się piękne freski. Monastyr jest niewielki, można przejść się pod arkadami lub spędzić chwilę na niewielkim patio.
Jeśli jesteście fanami pięknych księgarni, to Carturesti Carusel Was zauroczy. To piękna wielopoziomowa księgarnia, która stała się ostatnio bardzo popularna na instagramie. W sumie nas to nie dziwi bo naprawdę robi wrażenie. My byliśmy tam przed świętami Bożego Narodzenia i dodatkowo była pięknie przystrojona. Jednak i bez dekoracji świątecznym to naprawdę urocze miejsce.
Spacerując po mieście doszliśmy do Pałacu Sprawiedliwości. To bardzo okazały budynek, stojący nad brzegiem rzeki, który został zbudowany w stylu francuskiego renesansu. Jest tak duży, że aby objąć go na zdjęciu w całości trzeba stanąć za barierkami po drugiej stronie rzeki.
Na koniec dnia zawitaliśmy pod budynek parlamentu czyli Domu Ludowego. W okresie świątecznym w jego okolicy odbywa się jarmark świąteczny, na którym można kupić różności oraz coś zjeść i napić się np. grzanego wina. Budynek ten to moloch, który zostawił po sobie Nicolae Ceausescu. Jest to jeden z największych budynków na świecie. Pod budowę jego i otaczającej go dzielnicy rządowej zburzono 7 kilometrów kwadratowych starego miasta. Budowa trwała 13 lat i kosztowała 3 miliardy dolarów. W budynku jest 1100 pomieszczeń na 12 piętrach nad i 8 pod ziemią. Podobno kiedyś chciał go kupić Donald Trump i zamienić na kasyno.
W między czasie podczas zwiedzania napotykaliśmy się co rusz na murale. Bardzo nas to ucieszyło bo je uwielbiamy. Za sobą mamy już podróż szlakiem murali w Warszawie, Łodzi oraz w Malakka i George Town w Malezji. Poczuliśmy niedosyt i postanowiliśmy następnego dnia poszukać ich z mapką, którą znaleźliśmy w internecie.
Drugiego dnia naszego pobytu w Bukareszcie poranek przywitał nas słonecznie. Zwiedzanie zaczęliśmy od 3 km. spacerku w stronę łuku triumfalnego. Ale zanim do niego dotarliśmy wstąpiliśmy na pchli targ. Uwielbiamy takie miejsca z klimatem. Ileż to ciekawych rzeczy tam sprzedawali, aż żałowaliśmy, że przylecieliśmy tylko z mini bagażem podręcznym w Wizzair czyli z plecaczkiem 😊.
Spacerując w stronę łuku triumfalnego przeszliśmy przez dzielnice pięknych willi. Budynki te robią mega wrażenie. Część z nich jest co prawda zaniedbana, ale ma to swój urok. W dzielnicy tej swoje siedziby mają też ambasady różnych Państw, w tym Kanady i Rosji.
Następnie udaliśmy się w poszukiwaniu kolejnych murali, korzystając oczywiście z mapki. Udało nam się znaleźć ich całkiem sporą liczbę. Bukareszt naprawdę wymiata jeśli chodzi o street art. Aż dziwne, że wcześniej o tym nie słyszeliśmy, a jednym z powodów naszego pobytu w tym mieście było coś innego niż murale, o czym poniżej 😊.
W przerwie wpadliśmy do French Revolution Eclairs na pysznego eklerka. Ponoć to miejsce słynie z pyszności. Rzeczywiście ekler był pyszny, a w ofercie mają wiele smaków smaków.
Po drodze zaszliśmy też na parasolową uliczkę. Widzieliśmy podobne w Lublinie i George Town więc to nasza trzecia taka miejscówka😊.
A wisienką na torcie była wizyta w Caru’ cu Bere. To był jeden z powodów wizyty w Bukareszcie. Zobaczyliśmy kiedyś w tv program i zamarzyło nam się skosztować słynnej golonki. W między czasie Kasia przestała jeść mięso ale spełniła marzenie Roberta i zaprosiła go w to miejsce na urodziny. Tylko biedny Robert musiał sam poradzić sobie z 1,6 kg. golonką 🙈. Ale udało się mu, brawo 😊. Robert stwierdził, że to najlepsza golonka jaką jadł w życiu.
Kierując się w stronę lotnika zajrzeliśmy do cerkwi Sfantu Cheorgche Nou czyli Nowej Cerkwi Świętego Jerzego. Nowej, ponieważ została zbudowana na gruzach starej cerkwi, która spłonęła w pożarze podobnie jak stojący obok największy zajazd w Bukareszcie. Niestety po pożarze odbudowano tylko cerkiew. Warto do niej wstąpić bo w środku jest pięknie ozdobiona freskami.
Kręcąc się ulicami Bukaresztu nie sposób przeoczyć ogromnej ilości barów, knajp, kawiarni i restauracji. Ponoć kawiarnie w Bukareszcie mają opinie najlepszych w Europie. I rzeczywiście, kawa i słodkie wypieki, które można dostać na każdym kroku, są pyszne. Widać też uwielbienie dla włoskiej kuchni, a i portugalskie pasteis de nata można tu skosztować. Mięsożercy mają tu swój raj, niestety chyba po macoszemu potraktowano tych, co mięsa nie tykają 😔. Ci drudzy mają dość mały wybór, choć oczywiście nie oznacza to, że będą chodzić głodni 😅. W końcu jest tu placek placinta nadziewany serem i słynne papanasi czyli coś podobnego do pączka tyle, że z ciasta twarogowego🤤.
Było o dobrych rzeczach, na koniec więc będzie o tej smutniejszej stronie Bukaresztu. Miasto to boryka się z problemem osób bezdomnych, śpiących na ulicy i żebrzących😥. Ponoć z roku na rok ten problem się zmniejsza ale wciąż zostało sporo do zrobienia. Podczas naszej półrocznej podróży po Azji południowo-wschodniej widzieliśmy wiele podobnych sytuacji i nigdy się do tego widoku nie przyzwyczaimy. Budzi to w nas żal, że ludzie nie są wstanie zaspokoić podstawowych potrzeb tj. dach nad głową i jedzenie. I gdzieś z tyłu głowy pojawia się wyrzut sumienia, że nie doceniamy tego co mamy. A mamy dużo, nawet bardzo dużo. Bezpieczne miejsce do życia i pełne brzuchy. A jakby tego było mało, to jeszcze możliwość podróżowania i poznawania świata. To ogromny przywilej i tak powinniśmy to traktować.