Amsterdam
Amsterdam to miasto, gdzie pieszy nie ma (prawie) żadnych praw.
Wycieczka do Amsterdamu chodziła za nami już jakiś czas. Część naszych znajomych była zdziwiona, że my takie „podróżniki” do tej pory tam nie zawitaliśmy. No więc stwierdziliśmy, że już czas najwyższy. Akurat w Wizzair były dość tanie bilety do Eindhoven (niecałe 500 zł, za 2 osoby w obie strony). Obawialiśmy się trochę pogody w listopadzie, szczególnie, że w Amsterdamie sporo pada ale bilety kupione więc klamka zapadła. Wylot mieliśmy z Lotniska Chopina w piątek w południe, a powrót w poniedziałek ok. 14 więc mieliśmy 2 pełne dni zwiedzania. Ze względu na to, że Amsterdam należy do jednych z najdroższych miast w Europie, sporo czasu zajęło nam wyszukanie noclegu. Zależało nam aby było blisko centrum, żeby nie tracić czasu na dojazdy. I tak szukając czegoś fajnego na bookingu natknęliśmy się na hotel na łodzi HotelBoat Angeline. Fajna miejscówka w centrum, z pysznymi i obfitymi śniadaniami oraz miłą obsługą. Same pokoje, jak to kajuty na łodzi, małe ale z prywatnymi łazienkami więc dla nas ok. Miłe to uczucie kiedy już od samego rana jedząc śniadanie ma się widok na wodę i port. Mieliśmy mega szczęście bo trafiliśmy na słoneczną pogodę więc krajobraz za oknem był cudny.
Zastanawialiśmy się nad nabyciem karty I amsterdam. Dostępne są karty 24, 48, 72 i 96 godzinne. Przy dłuższym pobycie lub jak się ma w planie chodzenie po muzeach, których jest niezliczona ilość, karta się opłaca (zawiera też rejs po kanałach i transport publiczny po mieście). My jednak mieliśmy w planie tylko 2 muzea (Rijsk i Van Gogh’a) i rejs po kanałach oraz poruszanie się po mieście pieszo więc nam się nie kalkulował zakup karty. Ostatecznie wybraliśmy się jeszcze do Moco ale ta karta nie obejmuje wejścia do tego muzeum.
W związku z tym, że lądowaliśmy w Eindhoven, zdecydowaliśmy się do Amsterdamu dojechać autobusem i pociągiem (mimo 2 środków transportu i przesiadki było szybciej niż czekanie na bezpośredni autobus z lotniska). Pod tym linkiem możecie sprawdzić rozkład jazdy pociągów i autobusów . Autobus (nr 400 lub 401) z lotniska zawiózł nas w ok. 20 min. na dworzec, a stamtąd pociągiem ok. 80 min. do centrum Amsterdamu. Zarówno autobusy na dworzec, jak i pociągi, jeżdżą często (w przeciwieństwie do bezpośredniego autobusu, na który musieliśmy czekać ponad godzinę). Zanim dojechaliśmy do hotelu zrobiło się ciemno (samolot miał godzinę opóźnienia) więc tylko się szybko zameldowaliśmy i ruszyliśmy w miasto. Oczywiście zaczęliśmy od jedzonka, a dokładnie od mega porcji frytek z majonezem. Następnie udaliśmy się, a jakże, do Dzielnicy Czerwonych Latarni. Chyba pojawiliśmy się tam zbyt wcześnie, gdyż niewiele się działo a witryny okienne były w większości puste.
Spacerując oświetlonymi (również w dekoracje świąteczne) ulicami mogliśmy poobserwować bawiących się na ulicy ludzi oraz poczuć zapach wszechobecnej trawki. Ważna też była dla nas lekcja poruszania się po mieście, gdzie rządzą rowery, a piesi nie mają właściwie żadnych praw na drodze. Sami sporo jeździmy na rowerze i lubimy to, ale liczba rowerów w Amsterdamie nas zaskoczyła. Nie dość, że rowerzyści poruszają się po ulicy w dość ostrym tempie i naprawdę czasami jest problem aby przejść z jednej strony ulicy na drugą, to na dodatek rowery na chodnikach są poprzypinane w każdym wolnym miejscu, co powoduje, że nie ma miejsca dla pieszego. Dodatkowo chodniki są i tak już bardzo wąskie więc zatarasowanie ich rowerami powoduje, że trzeba chodzić ulicą, a tu wiadomo szaleni rowerzyści. Pomimo tego wszystkiego, jak już się ogarnie zasady poruszania się po mieście, ma to swój niespotykany urok. Byliśmy w wielu europejskich miastach, ale to jest naprawdę wyjątkowe.
Następnego dnia rano ruszyliśmy w miasto ciekawi jak się prezentuje za dnia. Postanowiliśmy zacząć od spokojnej dzielnicy jaką jest Jordaan. I się nie zawiedliśmy. Dawniej była to biedna dzielnica robotnicza, a dziś stała się jedną z najdroższych. Wiele domów oznaczonych jest kamiennymi tabliczkami z oznaczeniem profesji ich właścicieli. Punktem orientacyjnym w tej okolicy jest wysoka wieża kościoła Westerkerk, którą widać z każdego miejsca. Obok kościoła znajduje się dom, w którym ukrywała się Anna Frank wraz z rodziną podczas wojny. My naszą wycieczkę zaczęliśmy od Lindengrachtmarkt, lokalnego targu gdzie kupiliśmy Holenderskie sery w bardzo atrakcyjnej cenie.
Jordaan to naprawdę urokliwa część miasta, która nie jest zadeptana przez turystów. Momentami byliśmy zupełnie sami w uliczce, co było okolicznością sprzyjającą w trakcie robienia zdjęć. Oczywiście główną atrakcją są wszechobecne kanały, ale i w bocznych uliczkach można znaleźć piękne bramy, dekoracyjne drzwi czy eleganckie schody. Jest to wprost idealne tło do zdjęć, więc warto nieco zejść z utartego szlaku i zapuścić się w odchodzące od kanałów ulice. Część dzielnicy położona bliżej kościoła Westerkerk jest częściej odwiedzana przez turystów, jest tu też więcej pubów, galerii i butików.
Musieliśmy zakończyć spacer bo przyszła pora na pierwsze muzeum tj. Rijskmuseum. Bilety kupiliśmy wcześniej na tej stronie. Tutaj nie kupuje się biletu na konkretny dzień czy nawet godzinę, jak jest w przypadku muzeum Van Gogh’a, ale warto nabyć bilet wcześniej żeby ominąć kolejkę do kasy. Niestety muzeum jest krótko czynne, tylko do godz. 17.00, a zwiedzania jest na kilka ładnych godzin. My nie mieliśmy tyle czasu więc jeszcze przed wylotem ustaliliśmy co chcemy zobaczyć w muzeum, a co możemy pominąć.
Dotarliśmy do Rijskmuseum przed 15.00 więc zbyt wiele czasu nam nie zostało, ale udało nam się zobaczyć to co sobie założyliśmy. Muzeum posiada kolekcję malarstwa holenderskiego i światowego m.in obrazy Rembrandta i Vermeera. Znajdują się tam też kolekcje grafiki, rzeźby i sztuki azjatyckiej. W muzeum znajduje się też biblioteka specjalizująca się w badaniach nad sztuką. Jest to również jedna z najładniejszych bibliotek na świecie.
Ponieważ nie umęczyliśmy się jakoś specjalnie postawiliśmy zajrzeć do pobliskiego muzeum Moco Museum. Jest to muzeum sztuki nowoczesnej posiadające dzieła Banks’ego, Warhola czy Basquiata. To miejsce jest czynne do 20.00, z czego bardzo się ucieszyliśmy. Przed muzeum była duża kolejka do kasy ale łatwo udało nam się ją ominąć kupując bilety w necie. Trafiliśmy na wystawę prac Banks’ego i Icy & Sot, dwóch braci z Iranu, którzy zwani są Banksy z Iranu. Naprawdę polecamy tą wystawę, zrobiła na nas duże wrażenie. Również na zewnątrz znajdują się rzeźby ale ze względu na późną porę mało co było widać. Kolejny raz ruszyliśmy w miasto. Ludzi było chyba jeszcze więcej niż poprzedniego wieczoru.Wystawali na ulicy pod pubami i coffeshopami, paląc, pijąc i po prostu dobrze się bawiąc.
Na kolejny dzień z rana mięliśmy zaplanowany rejs po kanałach. Wyruszyliśmy z okolic dworca i kosztowało nas to 16 Euro za osobę, w cenie był audioguide w języku polskim.
Rejs to super sprawa, choć tak sobie myślimy, że lepiej odbyć tę trasę na początku, zanim zacznie się zwiedzać miasto pieszo. Dzięki temu można wrócić do fajniejszych miejsc. Po rejsie ponownie poszliśmy pospacerować po kanałach. I znowu bez większego planu, gdyż Amsterdam tak właśnie jest zwiedzać najlepiej. Trzeba dać się pochłonąć temu miastu i iść, gdzie nogi (i oczy) poniosą.
Choć to nie do końca prawda z tym brakiem planu, na ten dzień bowiem wyznaczyliśmy sobie misję zjedzenia śledzika. A to nie takie proste, jakby się mogło wydawać, gdyż nie na każdy rogu są butki z tym przysmakiem. A tak naprawdę spacerując przez 2 dni widzieliśmy dosłownie 2 takie miejsca. Ruszyliśmy w te pędy, gdyż poprzedniego dnia jak mijaliśmy to miejsce wieczorem to było zamknięte i baliśmy się, że znowu nie uda nam się tego spróbować. I jak się okazało po dotarciu, śledziowa budka na ulicy Spui jest czynna do 17.00, ale tym razem nam się udało. Warto było przemierzyć połowę miasta aby spróbować tego rarytasu. Śledzik jest mniej słony i bardziej delikatny od tego, którego możemy zjeść z Polsce. Podają go na papierowej tacce lub w bułce, jak kto woli. Do tego cebulka i pikle.
Niedaleko budki ze śledziowymi kanapkami znajduje się Begijnhof (Beginaż) w którym mieszkały beginki czyli członkinie świeckiego stowarzyszenia dla niezamężnych kobiet. Chociaż ostatnia beginka zmarła w 1971 to nadal mieszkają tu samotne kobiety. Zachował się tutaj najstarszy budynek mieszkalny a Amsterdamie pochodzący w XIV wieku, który przetrwał wielkie pożary jakie wybuchały w Amsterdamie. Ogród Beginażu to oaza spokoju w tym tętniącym życiem mieście, warto tu przyjść i odpocząć od zgiełku miasta.
Troszkę podjedliśmy i udaliśmy się do muzeum Van Gogh’a. Bilety również kupiliśmy wcześniej przez internet, tym razem jednak na konkretny dzień i godzinę. Warto zrobić to z wyprzedzeniem, gdyż my kupując bilety kilka dni przed wylotem nie mieliśmy możliwości wybrania dowolnej godziny, bo na część nie było już wolnych miejsc. Wybraliśmy godz. 15.30 i znowu nie mieliśmy za dużo czasu bo muzeum zamykają o 17.00. Na szczęście udało nam się wejść do środka wcześniej ok. 14.45 więc zyskaliśmy trochę na czasie. Muzeum zawiera największą na świecie kolekcję dzieł Van Gogh’a a także obrazy m.in Paula Gauguina czy Toulouse-Lautreca. Można tu zobaczyć jeden z obrazów z serii Słoneczniki i Jedzących kartofle.
Po wyjściu, bardzo głodni, skierowaliśmy swoje kroki do budek z jedzeniem znajdujących się niedaleko muzeów. Wybór potraw był spory, zjeść można było m.in. hamburgery, kiełbasy z grilla, golonkę, kanapki z mięsem oraz meksykańskie specjały. Na słodko były naleśniki oraz tutejszy przysmak Stroopwafel czyli wafle z syropem. No i oczywiście grzane wino, które tu jakoś dziwnie smakuje, jakby anyżem. Nie przypadło nam do gustu, w Polsce jest zdecydowanie lepsze.
Weekend szybko minął i trzeba było wracać do Warszawy. W poniedziałek mieliśmy samolot ok. godz. 14 ale musieliśmy jeszcze dojechać do Eindhoven. Wybraliśmy ten sam sposób. Pociągiem do Amsterdamu i dalej autobusem na lotnisko. Koszt to 21 Euro za bilet na pociąg i 3,98 Euro za bilet na autobus. Bilet na autobus można kupić u kierowcy ale płatność jest tylko kartą. Z tego co się orientowaliśmy to bilet na autobus bezpośrednio z lotniska to koszt ok. 48 euro w obie strony więc jest to podobny wydatek. Ale tak jak pisaliśmy na początku, nie zgrało nam się to godzinowo i zamiast siedzieć na lotnisku i czekać na autobus woleliśmy ruszyć w drogę, szczególnie, że pogoda dopisała. O dziwo, tym razem wylecieliśmy bez opóźnień choć lotnisko w Eindhoven pozostawia trochę do życzenia. Jest małe, ludzie kłębią się w kolejkach a miejsc siedzących też nie ma za wiele ale za to niektóre są mega wygodne. Nie żadne tam metalowe, wbijające się w plecy ławki tylko tapicerowane sofy.
Chcielibyśmy jeszcze kiedyś wrócić do tego miasta, tym razem może latem, aby zobaczyć inne kolory Amsterdamu. My doświadczyliśmy jesiennego klimatu, który bardzo nam się spodobał ale dla odmiany miło by było pospacerować przy bardziej sprzyjającej temperaturze.