Koh Rong Sanloem, mały kambodżański raj
Na tą kambodżańską wysepkę przyjechaliśmy z Kampot (o naszym pobycie w tym miejscu możesz przeczytać tutaj). Od ponad miesiąca dość intensywnie zwiedzaliśmy i marzył nam się totalny relaks na rajskiej plaży. Potrzebowaliśmy też naładować baterie przed kolejnym etapem naszej podróży tj. przed Wietnamem. Jak się pewnie domyślacie, ceny na wyspach do tanich nie należą. Koh Rong Sanloem nie jest w tym przypadku wyjątkiem. Mając na uwadze, że nasza podróż miała jeszcze potrwać kolejne 3 miesiące, nie chcieliśmy nadwyrężać portfela. Ale z drugiej strony zależało nam na dobrych warunkach. I udało się znaleźć kompromis. Na bookingu (i porównując cenę na Agoda, bo czasami mają taniej) na ostatnią chwilę wyszukaliśmy nocleg w Paradise Villas na Saracen Bay Beach. Koszt za noc ok. 100,00 zł. za domek z łazienką i z widokiem na morze wydał nam się do zaakceptowania. Trochę się obawialiśmy, że będzie kiepski bo cena była dość niska w stosunku do innych resortów (większość domków na plaży kosztowała 2 i 3 razy tyle), ale mile nas zaskoczyło to, co zastaliśmy na miejscu.
Aby dostać się z Kampot na Koh Rong Samloem musieliśmy najpierw dojechać busem do Sihanoukville. Następnie tuk tuk przywiózł nas do punktu zbiórki na łódkę. Stamtąd przywieźli nas busem do portu i dalej łódką na wyspę. To wszystko w ramach biletu. Koszt biletu za osobę 25 $ (96 zł) i obejmuje też powrót łódką do Sihanoukville. Wyjechaliśmy o godz. 8.00, a dotarliśmy o 14.00 (2,5 h. bus i ok. 40 min. łódką, a reszta czasu to czekanie i przebijanie się do portu przez korki). Samo miasto Sihanoukville to jakaś masakra. Róbcie wszystko aby się tu nie zatrzymywać ani na chwilę. To miejsce wykupili Chińczycy i robią tu mega szkaradne azjatyckie Las Vegas. Za chwilę pewnie wysiedlą mieszkańców na obrzeża, żeby nie psuli widoku. To istny plac budowy przez co drogi są w opłakanym stanie więc warto wziąć to pod uwagę i dać sobie więcej czasu na przebicie się przez miasto do portu. Na łódce bujało tak, że Kasia miała stracha, a pochodzi z 3miasta i zamiast krwi w żyłach płynie woda morska 😊 Już wiemy czemu ludzie z łódki schodzili bladzi i z umęczonymi minami. My myśleliśmy, że była słaba pogoda i nie zdążyli się opalić 😊
Po przylocie do Kambodży kupiliśmy kartę Smart aby mieć internet. Koszt 6$ (23 zł) ) za 4gb z okresem ważności przez miesiąc. Na wyspie właściwie nie ma zasięgu, raz przez chwilę udało się coś złapać ale to tyle. W naszym resorcie było wi-fi w strefie relaksu ale jak to na wyspie, szału ni ma. My nie narzekaliśmy, przynajmniej kilka dni mieliśmy detox od netu🙈.
Co do cen atrakcji, to były o wiele wyższe niż na wyspie w Malezji. Snorkeling tylko z dwoma miejscami to koszt 20 $ (ok. 80 zł.), godzina wypożyczenia kajaka 10 $ (ok. 40 zł.). Powariowali ☹. Stwierdziliśmy, że darujemy sobie aktywność i poleniuchujemy na maxa. Jeśli chodzi o ceny jedzenia, to były one na poziomie zbliżonym do tych, które można spotkać w zachodnich knajpach dla turystów. Kanapki od 3 $ (11,55 zł) do 6$ (23 zł), dania obiadowe zaczynają się od 4$ (25zł) ale mogę być i za 8$ (30 zł), a piwo od 1$ (3,85 zł) do 3$ (11,55 zł). Drinki od 4$ (15 zł). Śniadania bez kawy od 3$ (9,00 zł) wzwyż, a kawa od 1$ (3,85 zł).
Koh Rong Sanloem (lub Samloem, bo funkcjonują obie nazwy) to siostrzana wyspa większej Koh Rong. Koh Rong Sanloem jest uważana za tą spokojniejszą wyspę. Plaża M’Pay Bay jest popularna wśród backpackersów. My mieszkaliśmy przy Saracen Bay Beach (najdłuższa plaża) i większość resortów jest wzdłuż tej plaży. Podczas jednego ze spacerów (tak, udało nam się trochę poruszać 😊) tradycyjnie zrobiliśmy rekonesans i mając na uwadze cenę oraz wygląd zewnętrzny, to nasz resort był jednym z fajniejszych. A plażę to na pewno miał najładniejszą.
Co można robić na wyspie poza plażingiem i leżingiem, co nie zrujnuje naszego portfela? Można pójść na spacer do latarni morskiej, przejść na drugą stronę wyspy na Lazy Beach (1,5km. droga zaczyna się za Octopussy Bar) lub na sunset beach. Sam spacer po plaży też jest dobrym pomysłem. Z płatnych atrakcji wieczorem można udać się na rejs aby zobaczyć świecący plankton (podobno jest on cały rok), posnurkować, pożyczyć kajak lub paddle board oraz dać się wymasować.
Kiedy nadszedł czas aby pożegnać się z wyspą, to z jednej strony było nam smutno, bo to fajne miejsce na chillout, ale z drugiej strony przed nami był Wietnam. Przez porę deszczową i monsunową emocje w trakcie opuszczania wyspy towarzyszyły nam do samego końca. Najpierw przez większą część dnia czekaliśmy na speed boat, wpatrując się w morze jak sroki w gnat🤯. Jak się okazało, że nie przypłynie bo policja wydała zakaz wychodzenia jednostek pływających w morze, właścicielka naszego bungalowu wsadziła nas w łódkę, która wywiozła nas w morze, gdzie przesiedliśmy się na tzw. Slow Boat który wyglądał jak kuter rybacki. Było prawie jak w „Gniewie Oceanu” z boskim Dżordżem Klunejem. Bujało, że hoho🤮. Potem jeszcze tylko rajd (autem przerobionym na tuktuk) ulicami miasta hazardu i chińczyków czyli Sihanoukville i na ostatnią chwilę zdążyliśmy na nocny autobus do Ho Chi Minh🤪 Była to dwuosobowa „kuszetka” wielkości na 1,5 hobbita więc ciężko mówić o spokojnym śnie🤭.