Kuala Lumpur-petronasy, infinity pool’e i znacznie więcej
Kuala Lumpur to znacznie więcej niż Petronas Twin Towers czy widok z infinity pool. Spodobało nam się tu prawie tak bardzo jak w Singapurze i dopisujemy je do listy ulubionych miast w Azji. Przylecieliśmy tu z Flores, z przesiadką w Denpasarze na Bali (o naszym pobycie na Flores przeczytasz tutaj a o rejsie Komodo możesz przeczytać tutaj).
W Kuala Lumpur wylądowaliśmy po południu. Zanim wystaliśmy się do emigracion i odebraliśmy bagaż zrobiła się godz.18. Z lotniska do centrum można dostać się na trzy sposoby. Autobusem, kolejką lub grabem. Koszt to odpowiednio pociąg 55 myr za osobę, Grab 65 myr, a autobus do KL Sentral 10 myr za osobę. Nas na lotnisku wyhaczył koleś, który kogoś podrzucił, dogadaliśmy się do ceny i ruszyliśmy w drogę. Chcieliśmy jeszcze kupić kartę sim aby mieć internet ale odradził nam mówiąc, że na lotnisku jest o wiele drożej i żeby kupić kartę np. w 7eleven. Po ok. 40 min. dotarliśmy do celu choć mieliśmy po drodze śmierć w oczach bo koleś jechał jak szalony. Wyprzedzał samochody poboczem albo pasami do skrętu, skakał między pasami i wciskał między samochody. Może nie był to najtańszy sposób na dotarcie do centrum ale na pewno najszybszy.
W związku z tym, że zbliżała się nasza 15 rocznica ślubu, postanowiliśmy zaszaleć z noclegiem i wybraliśmy Regalia Residence, czyli apartament w budynku z infinity pool’em. Nie odbyło się bez zamieszania, bo gdy siedzieliśmy w samolocie do Kuala Lumpur właściciel apartamentu napisał do nas, że ten pokój jest już zajęty i zapomniał go zdjąć z booking’a. Ma dla nas propozycję abyśmy zamieszkali w apartamencie jego kolegi, który jest w tym samym budynku. Koszt dla nas byłby taki sam ale zamiast współdzielonego apartamentu, mieliśmy cały dla nas i do tego z kuchnią. Oczywiście zgodziliśmy się. Po zameldowaniu, w związku z tym, że była kuchnia, udaliśmy się na zakupy do pobliskiego marketu, żeby kupić coś na śniadania oraz nabyć kartę sim. Po tym wszystkim nie mieliśmy już siły aby iść na infinity pool, zresztą zrobiło się dość późno, a basen był czynny do 22.00.
Następnego dnia na śniadanie wjechała jajecznica i dawno nam tak nie smakowała 😊 Pokrzepieni dobrym jedzonkiem zaczęliśmy zwiedzanie tego dnia od Batu Caves. Na miejsce dotarliśmy kolejką (koszt biletu 2,30myr za osobę czyli ok. 2zł.), czas przejazdu ok.30 min. Taka ciekawostka, bilety wyglądają jak żetony do gry, które kupuje się w kasie lub w automacie (obsługa jest bardzo prosta, wybiera się na dotykowym ekranie kolor linii, którą chce się jechać, wyświetlają się wszystkie stacje i wybieramy tą nas intersującą). Przy wejściu na peron trzeba przytknąć żeton do czytnika w bramce, a przy wyjściu wrzuca się go do otwory w bramkach wyjściowych.
Specjalnie wstaliśmy wcześnie i na miejscu byliśmy już ok.7.30. To był dobry pomysł, bo było bardzo mało ludzi i dodatkowo upał nie doskwierał. Batu to zespół jaskiń odkrytych po koniec XIX w. Świątynia jest czynna w godzinach 6-21. Po drodze śmialiśmy się i zastanawialiśmy, że te kolorowe schody to dla ludzi chyba największa atrakcja. I teraz już wiemy dlaczego. Sama świątynia to naprawdę nic ciekawego i mocno się zawiedliśmy. W sumie szkoda, że do takiej pięknej jaskini wlano tony betonu tylko dla wygody wiernych i turystów. W środku jaskini znajdują się dwie świątynie tj.jedna w głównej sali, a druga na wyższym poziomie, a w zagłębieniach skalnych są mniejsze kapliczki. Dla nas o wiele ciekawszą świątynią była ta, która stoi na zewnątrz u do dołu schodów. Ponoć schody zostały pomalowane nielegalnie i są plany aby usunąć te kolory. Oby tego nie zrobili bo już nikt tam nie będzie jeździł. Na miejscu trzeba uważać na małpki, które kręcą się w okolicy i potrafią nieuważnemu turyście zawinąć telefon, okulary lub inne rzeczy.
Z Batu Caves pojechaliśmy do dzielnicy indyjskiej (koszt przejazdu kolejka 2,60 myr, ok. 2,30 zł) ale na miejscu okazało się, że nie jest tak fajna, jak ta w Singapurze. To największe tego typu miejsce w Malezji. Oczywiście jest tam mnóstwo sklepów z odzieżą oraz knajpek ale my za hinduskim jedzeniem nie przepadamy, więc nie skorzystaliśmy. Jest też kilka świątyń, które są czynne w określonych porach, poza modlitwami, więc żeby je obejrzeć w środku trzeba mieć szczęście.
Z little india skierowaliśmy się do chińskiej dzielnicy. Po drodze obejrzeliśmy stary dworzec kolejowy (Kuala Lumpur), później trafiliśmy na plac Merdeka na którym 31 sierpnia 1963 ogłoszono niepodległość od Wielkiej Brytanii. Sam plac nie jest zbyt ciekawy, jest to właściwie trawnik w środku miasta, kiedyś było to boisko do krykieta. Budynki z czerwonymi dachami stojące przy samym placu to dawny klub krykietowy The Royal Selangor Club. Na wysokim maszcie powiewa flaga Malezji, wokół placu znajdują się muzea. Po drugiej stronie ulicy stoi Sultan Abdul Samad Building zbudowany w 1897 roku był siedzibą administracji w czasach kolonialnych, obecnie znajdują się w nim ministerstwa. Za tym budynkiem znajduje się meczet Maijd Jamek.
W dzielnicy Chińskiej są zarówno świątynie, bary z dobrym jedzeniem jak i stoiska, na których sprzedaje się podróbki wszelakich marek. Główna ulica handlowa to Petaling Street. Niedaleko znajduje się też Central Market, gdzie jest dużo stoisk z ciuchami z batiku. Jak się trochę pokręci bocznymi uliczkami, można natrafić murale. Podobno to właśnie w tej dzielnicy jest najwięcej backpakerskich hosteli.
Na koniec dnia pojechaliśmy zobaczyć Petronas Twin Towers. Specjalnie zostawiliśmy sobie to na wieczór aby zobaczyć pokaz fontann, który odbywa się codziennie pomiędzy godz. 20 a 22. Pojedyncze show trwa kilkanaście minut i odbywa się przy dźwiękach muzyki. Żeby zrobić dobre zdjęci wieżom trzeba się trochę nagimnastykować. W okolicy kręci się cała masa kolesi sprzedających tzw „rybie oko” do smartfona aby zrobić jeszcze lepsze zdjęcie. Nie wiemy ile chcieli za to, bo nie byliśmy tym zainteresowani. Petronas Twin Towers to dwie wieże o wysokości 452 metrów i jedne z najwyższych budowli świata. Zachowują one tytuł najwyższych bliźniaczych wież świata oraz budynków zbudowanych przed końcem XX wieku. PTT były najwyższymi budynkami świata od roku 1998 do 2004. Koszt wjazdu na górę na punkt widokowy z panoramą miasta to 80myr (72zł.).
Drugiego dnia pobytu zwiedzanie zaczęliśmy od KL Forest Eco Park – Kuala Lumpur. To jeden z najstarszych rezerwatów lasów w Malezji, który został utworzony w 1906 roku. Park ten, wcześniej znany jako rezerwat leśny Bukit Nanas, jest jedynym pozostałym obszarem tropikalnych lasów deszczowych w granicach miasta KL. Otwarty jest od 7.00 do 18.00. Wstęp wolny, do wyboru jest kilka ścieżek. Jedna wiedzie wiszącymi mostkami. Miejsce to robi naprawdę niesamowite wrażenie, prawdziwa dżungla w środku betonowej dżungli. Uwielbiamy takie miejsca. My byliśmy tam akurat po mega ulewie i wilgotność była trylion % 😊. Uwaga bo jest tam naprawdę ślisko. Niedaleko parku znajduje się Menara Kuala Lumpur – wieża telewizyjna, która ma 15 pięter i wysokość 421 m. Jest jedną z najwyższych wież oraz wolno stojących budowli na świecie. Budowę ukończono w roku 1995, a otwarcie miało miejsce 1 października 1996 roku. Koszt wjazdu na observation deck to 49myr (44zl). Na Sky deck (observation deck i Sky box) koszt to 99myr (90zl).
Z rezerwatu poszliśmy zobaczyć Petronas Towers w ciągu dnia, po drodze znaleźliśmy też kilka murali.
Następnie poszliśmy do Kampung Baru czyli tradycyjnej wioski w centrum Kuala Lumpur, gdzie można zobaczyć drewniane domy na tle nowoczesnych drapaczy chmur. Ten wyjątkowy krajobraz to nie pod publiczkę, tam naprawdę mieszkają ludzie. Większość tych domów malajskich istnieje od ponad 100 lat. Ponoć można tam też dobrze zjeść ale jak my byliśmy to było jeszcze za wcześnie i jadłodajnie były pozamykane.
Kierując się w stronę baru na dachu, zajrzeliśmy do Masjid Jamek Sultan Abdul Samad. To najstarszy meczet w Kuala Lumpur, który został zbudowany w 1907 r. przez Brytyjczyków. Znajduje się u zbiegu dwóch rzek Gombak i Klang, które obecnie nie przypominają już rzek tylko wybetonowane kanały. Można go zwiedzać, oczywiście poza godzinami modlitw. Wstęp i wypożyczenie stroju jest za darmo, a na miejscu pracownicy opowiadaj historie meczetu oraz Islamu. Nam się tam podobało i dowiedzieliśmy się kilku ciekawych rzeczy.
W końcu dotarliśmy do Heli Lounge Bar, czyli wspomnianego lądowisko dla helikopterów – jedno z zaledwie pięciu w mieście – jest nadal używane w ciągu dnia, ale nocą zamienia się w bar na dachu. Mieści się on na 36 piętrze, i to właśnie tam postanowiliśmy podziwiać panoramę miasta, za koszt Mohito i piwo po 30myr (i nagle piwo w Singapurze okazuje się być tanie). Menara i Petronas były poza naszym budżetem. Bar jest czynny od 18 do 21, a później można zejść do salonu, który jest czynny do 24 lub 2 lub 3 nad ranem (w zależności od dnia tygodnia). Od godz.21 obowiązuje dress code, poza tym trzeba zamówić butelkę alkoholu lub wpłacić od razu 100myr, czywiście do zamiany na drinki. Obsługa jest w strojach pilotów. Wjeżdżamy windą na 34 piętro, tam kontrola torebek. Następnie kupujemy drinka (drink/piwo obowiązkowe), wchodzimy dwa piętra wyżej i włala.
Po drinku poszliśmy coś zjeść na Bintang Walk, ulicę, która wieczorem zamienia się w food street. Dzień zakończyliśmy sesją zdjęciową na infinity pool. Nie da się tam raczej zrelaksować bo jest dość dużo ludzi.
Trzeciego i ostatniego dnia naszego pobytu w tym mieście, postanowiliśmy dość leniwie zacząć poranek i część dnia spędziliśmy na basenie, a właściwe dwóch basenach tj. infinity pool i na zwykłym, na którym było mniej ludzi 😊. Po południu natomiast udaliśmy się na spacer do Lake Gardens, które trochę przypominało Central Park w Nowym Jorku, przy najmniej od tej strony z której otaczają go wieżowce 😊 Na miejscu można pospacerować w ogrodzie pełnym orchidei i hibiskusów. Hibiskus jest narodowym kwiatem Malezji. Można tam też pospacerować w cieniu drzew, uciekając przed słońcem i podziwiając tropikalną przyrodę. Park jest popularnym miejscem na sesje ślubne, my w trakcie naszej krótkiej wizyty widzieliśmy ich kilka. Niestety jest też smutna rzecz dotycząca tego miejsca, a mianowicie Park Ptaków. Chcieliśmy tam pójść ale zrobiliśmy reaserch i okazało się, że te ptaki wcale tam wolno nie latają tylko miejsce to jest przykryte od góry siatką, a niektóre są w klatkach. Takim miejscom mówimy stanowcze NIE.
Przykładowe ceny:
- Bilety na kolejkę od 1,40 myr do 3,80 myr (ok.1,20 zł. do 3,40 zł)
- Obiad dla dwóch osób z piciem ok. 15-20 myr (ok.14-18 zł.)
- Sok świeży 4 myr (ok.3,60 zł.)
- Lody na patyku typu sorbet 1,30 myr (ok.1,20 zł.)