6 miesięcy w Azji,  Wietnam

Ninh Binh, zwane „zatoką Ha Long” na lądzie

Do Ninh Binh przyjechaliśmy prosto z Cat Ba. Autobus kosztował 270 000 dongów (ok. 46 zł). Najpierw minivanem jechaliśmy do portu, potem łódeczka i dalej bus właściwy. Z hotelu wyjechaliśmy o godz. 9.30 i na miejsce dotarliśmy ok. 15.00. Postanowiliśmy zarezerwować nocleg w Tam Coc, które było opisywane w internecie jako fajniejsze miejsce niż nieciekawe Ninh Binh. Wybraliśmy Tam Coc Riverside Homestay, ale nie polecamy go. Słabe śniadania, brak moskitiery (a komary były) oraz miejsca do relaksu spowodowały, że nie przedłużyliśmy tam pobytu, choć pierwotnie mieliśmy taki plan. Koszt najmu skutera w naszym homestay’u to 100 000 dongów (ok. 17 zł), a roweru 50 000 dongów (ok. 8,50 zł). Na „ulicy” spotkaliśmy się z podobnymi cenami.

Kiedy wyczytaliśmy w necie, że to miejsce zwane jest zatoką Ha Long na lądzie, oczywistym było, żeby tu przyjechać i spędzić kilka dni. Nie ma lepszej rekomendacji niż porównanie do tej pięknej zatoki. Nie pozostało nam nic innego niż zweryfikować to, co interneta piszą. W końcu pewnie nie raz, nie dwa przekonaliście się, że internet kontra rzeczywistość wypada zgoła inaczej. Szczególnie jeśli chodzi o fotki wrzucane na instagram 😊. Choć z tego miejsca od razu musimy się przyznać, że niejednokrotnie właśnie na tym serwisie społecznościowym znaleźliśmy inspirację do odwiedzenia kolejnego miejsca. Na szczęście coraz więcej użytkowników publikuje zdjęcia w miarę odzwierciedlające faktyczny stan, a nie obrobione do granic możliwości.

W dniu przyjazdu właściwie nie zdążyliśmy zrobić nic ciekawego, tylko relaks😁. No chyba, że za atrakcję można uznać pizzę na obiad, i to dobrą prosto z pieca. Nie tak pyszna jak ta w Luang Prabang ale dawała radę. Zdziwiło nas natomiast, że jest tu ulica pełna barów, restauracji, sklepów i agencji turystycznych, niczym Krupówki w mini wydaniu 🤣🤣. Na szczęście byliśmy poza sezonem więc jakiś dzikich tłumów nie było. Choć po wizycie w Bac Ha i zrobieniu Ha Giang Loop i tak byliśmy w lekkim szoku bo odzwyczailiśmy się od takiej ilości turystów. Dodatkowo zewsząd nawoływania aby stołować się w konkretnej knajpce, a po oczach dawały krzykliwe reklamy.

Długo bez ruchu nie wytrzymamy więc następnego dnia postanowiliśmy ruszyć 4 litery i zwiedzić okolicę rowerem 😁. Liczyliśmy na piękne widoczki i nie zawiedliśmy się. Oczywiście nie było lekko i niestety od samego początku mieliśmy pod górkę. Najpierw napotkaliśmy korek na drodze 🤣🤣🤣, który nieco wstrzymał naszą jazdę.

Oczywiście my nie z tych, co się poddają bez walki więc podjęliśmy próbę jego ominięcia. Lekko nie było ale wykazując odrobinę cierpliwości i wyrozumiałości w stosunku do tej brygady, udało nam się w końcu ruszyć dalej.

Jednak daleko nie ujechaliśmy i spotkały nas kolejne przeciwności losu. Było tak pięknie, że co chwilę musieliśmy się zatrzymywać😍 bo jazda groziła wypadkiem, gdyż zamiast skupiać się na drodze głowa obracała nam się o 360 stopni 🤣. Mijaliśmy soczyście zielona pola ryżowe, wioski, świątynie, pozdrawiających nas okolicznych mieszkańców i oczywiście zwierzęta, które nic sobie nie robiły z turystów na drodze i bezkarnie wylegiwały się na środku.

Przez to wszystko ledwo dotarliśmy do Bich Dong Pagoda 🙈. Wstęp do świątyni jest bezpłatny, a sam koszt parkingu to kwota od 5000 do 10 000 dongów za rower (ok. 86 gr – 1,70 zł). Przy samej świątyni parking jest droższy, przy straganie jest taniej. Bich Dong Pagoda to kompleks trzech pagód tj. Ha Pagoda, Trung Pagoda i Thuong Pagoda, zbudowanych w 1428 roku na zboczu wzgórza. Pagoda jest wpisana na listę dziedzictwa UNESCO, a z najwyżej położonej, do której idzie się przez jaskinię, rozciąga się imponujący widok na okolicę.

Następnie, po południu (aby uniknąć tłumu innych łódek) udaliśmy się na rejs po rzece. Koszt prezentujemy poniżej.

Sam rejs trwał ok. 2 godzin i nie zrobił na nas specjalnego wrażenia, a tak naprawdę był trochę nudny.  Widoki były co prawda ładne ale podobne widzieliśmy podróżując na rowerach. Po przejechaniu pętli Ha Giang i rejsie po zatoce Ha Long, nic już tak nie zachwyca. Dodatkowo trafił nam się wyjątkowo mało sympatyczny wioślarz, który pokrzykiwał na nas kiedy tylko lekko się poruszyliśmy. Zachowywał się tak, jakby nasze drgnięcie miało spowodować przewrócenie się łódki. Helllooołł, na nie jednej łódce mieliśmy przyjemność pływać więc nie z nami takie numery. Przez to wszystko atmosfera na łódce była tak gęsta, że można było ją kroić nożem, co tylko pogorszyło nasze odczucia. Nie mogliśmy się doczekać kiedy rejs się skończy i  z ulgą przyjęliśmy fakt jej końca. Na brzegu szybko wyskoczyliśmy z łupiny i tyle nas tam widziano, a wieczorem ukoiliśmy nerwy zakupionym w pobliskim sklepie znieczulaczem.

Kolejnego dnia dla odmiany, i z powodu tęsknoty za wiatrem… pod kaskiem, wzięliśmy skuter.  Pierwsze kroki skierowaliśmy w stronę Mua Caves. Tylko 500 stopni i przed nami rozpościera się cudowny widok na „Ha Long na lądzie”.  Jest to najbardziej znany punkt widokowy w Ninh Binh. A właściwie są tam dwa punkty widokowe. Niższy z małą pagodą i widokiem na pola ryżowe oraz wyższy, na którym znajduje się pagoda z posągiem Qan Am, czyli Bogini Miłosierdzia oraz pomnik smoka, który widzieliśmy w czasie rejsu łódką. Z wyższego punktu jest piękny widok na rzekę i pływające po niej łódki z turystami. Mua Caves jest też ulubionym miejscem nowożeńców, wiele par przyjeżdża tam aby zrobić sobie sesję zdjęciową. U podnóża góry powstała dla nich cała infrastruktura z romantycznymi ławeczkami, zwierzątkami plantacją lotosów, pośród której jest ścieżka w kształcie serca. Wejście kosztuje 100 000 dongów (ok. 17 zł), a parking 10 000 dongów (1,70 zł). Nie parkujcie na pierwszym parkingu (nawet jak koleś rzuci się Wam pod kola machając przy tym energicznie ręcamy🤣), tylko jedźcie ok.500 m. dalej bo przy samych kasach też jest parking. Pozwoli wam to zaoszczędzić spacerku wśród unoszącego się z drogi kurzu i pyłu.

Następnie udaliśmy się do Hoa Lu, czyli starożytnej stolicy Wietnamu, oddalonego od Tam Coc o ok. 17 km. Hoa Lu było stolicą tylko przez 42 lata od 968 r. do 1010, kiedy to została przeniesiona do Hanoi. Pierwszy cesarz Wietnamu Dinh Tien Hoang założył stolicę w tym miejscu ze względu na korzystne i łatwe do obrony położenie. Otaczające miasto strome i niedostępne skały były doskonałą osłoną w czasach, gdy przywódca walczył o zjednoczenie kraju. Pomiędzy skałami zbudowano mury obronne, których pozostałości można jeszcze zobaczyć w okolicy. Z samej stolicy wiele do dzisiaj nie zostało, najlepiej zachowane budowle to świątynie z grobowcami pierwszych cesarzy Dinh Tien Hoang i Le Dai Hanh.

Innym znanym zabytkiem w Hoa Lu jest Pagoda Nhat Tru czyli pagoda jednej kolumny. Jest to niewielka pagoda położona w głębi miasteczka, której najważniejszym elementem jest kolumna, na której wyryto Buddyjskie teksty, a zakończona jest kwiatem lotosu. Kolumna powstała w 995 roku, ma ponad 4 metry wysokości i waży 4,5 tony. Podobno świątynia była pierwowzorem dla pagody jednej kolumny w Hanoi. Co do wstępu to my nic nie płaciliśmy ale ogólnie były budki z biletami tylko nikt nie zwracał na nas uwagi. Może w środy jest za free🙈.

Dalej pojechaliśmy przed siebie podziwiając widoki po drodze. W oddali widzieliśmy wioski, pagody i pola ryżowe otoczone stromymi skałami. Podziwianie okolicy na skuterze podobało nam się o wiele bardziej niż z pokładu łódki.

W Ninh Binh byliśmy od 23 do 25 września 2019 roku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.