Rangun, dawna stolica Mjanmy
Do Mjanmy, a dokładnie do Rangun przylecieliśmy z Hanoi (o naszym pobycie w stolicy Wietnamu możesz przeczytać tutaj). Z lotniska do centrum dojechaliśmy autobusem za 500 kiat (ok. 1,30 zł), bo koszt taxi tj. ok. 10 $ (ok. 40 zł) skutecznie nas odstraszył. Sama podróż autobusem trwała ok. godziny bo były meeega korki. Zanim jednak wsiedliśmy do autobusu, najpierw na lotnisku wyciągnęliśmy kasę i zabraliśmy też trochę $ na wypadek, gdyby jednak trzeba było zapłacić gdzieś w tej walucie. Oczywiście przed przylotem do tego kraju musieliśmy wyrobić wizę. Jej koszt to 50 $ i my wyrobiliśmy ją on-line, a już następnego dnia mieliśmy ją na mailu. Wiza jest ważna 3 miesiące, jednak nie dłużej niż miesiąc od przekroczenia granicy.
Jak to jest w końcu z tą nazwą kraju? Birma, Burma czy Mjanma (po ang. Myanmar)? Junta wojskowa w 1989 roku przyjęła angielski zapis nazwy kraju Myanmar, zamiast dotychczasowej formy Burma. Co ciekawe, nowa forma nie jest uznawana przez część krajów.
Rangun (Yangon) to największe miasto Mjanmy i zamieszkuje je ponad 7 mln mieszkańców. Jest też największym ośrodkiem handlowym i największym portem w Birmie. Rangun leży nad rzeką Rangun, w delcie rzeki Irawadi. Miasto to został stolicą dopiero w 1886 roku, po zajęciu Mjanmy przez Anglików i wtedy też zmieniono nazwę z Yangon na Rangun. Anglicy zbudowali w mieście wiele budynków użyteczności publicznej jak np. „Sekretariat” czyli siedzibę władz kolonialnych, który po uzyskaniu niepodległości w 1947 zamieniony został na siedzibę parlamentu i wielu ministerstw. To tutaj doszło również do dramatycznych wydarzeń, kiedy krótko po odzyskaniu niepodległości, w tym gmachu zamordowany został generał Aung San, pierwszy premier i jeden z autorów porozumienia niepodległościowego. Jego córka jest aktualnym premierem Mjanmy. O tym jakim szacunkiem cieszy się do dzisiaj generał Aung San może świadczyć to, że we wszystkich domach Birmańczyków, które odwiedziliśmy, wiszą jego zdjęcia. Po przeniesieniu stolicy do Naypyidaw budynek Sekretariatu przeznaczono na cele kulturalne. Do dzisiaj w Rangunie możemy podziwiać wiele budynków z czasów kolonialnych, niestety prawie wszystkie są w opłakanym stanie.
W 2006 roku Rangun przestał być stolicą. Rządzący Birmą generał Than Shwe, podobno za namową wróżbity, kazał zbudować w tajemnicy zupełnie nową stolicę Naypyidaw. Zgodnie z zaleceniem astrologów przeniesienie stolicy musiało się odbyć 6 listopada 2006 roku o godzinie 6:37 i dokładnie w tej godzinie generał ze swoją świtą przeniósł się do nowej siedziby. Podążyli za nim urzędnicy ze swoimi rodzinami, chociaż wielu się to nie podobało.
Od razu rzuca się w oczy, że ludzie żują tu betel i plują na czerwono 🙈. W autobusie wiszą woreczki na wypadek, gdyby ktoś chciał sobie popluć w drodze😁. Spacerując ulicami Rangunu i innym Birmańskich miast zobaczycie czerwone betelowe plamy na ulicy. Betel to najpopularniejsza używka w Birmie, prawie na każdym rogu można znaleźć stoiska gdzie go przygotowują. Składa się on z rozdrobnionych nasion palmy areki, inaczej zwanej palmą betelową, roztworu wapnia, który uwalnia soki z nasion i ewentualnych dodatków smakowych jak goździki, kardamon czy wyciągi z owoców, czasami liście tytoniu, a wszystko to zawijane jest w liść pieprzu betelowego. Taki mały pakunek wkłada się do ust i czeka, aż puści soki. Soków i śliny zaczyna wydzielać się tak dużo, że trzeba to gdzieś wypluć, bo połykać nie wolno. Ponieważ betel barwi ślinę na czerwono, to dowody jego popularności widać na każdym kroku.
W związku z tym, że do hotelu dotarliśmy późno, zrzuciliśmy szybko rzeczy i udaliśmy się coś zjeść. Oczywiście korzystamy z dobrodziejstw street food’a. „Pizza mini” z warzywami (podobna do tej w wietnamskim Da Lat) na ulicy to koszt 500 kiat (ok. 1,30 zł), placek z kukurydzą lub krewetkami to koszt 200 kiat (ok. 50 gr.), kawy 700 kiat (ok. 1,80 zł), pomelo zaś kosztuje 1000 kiat (ok. 2,60 zł). Niestety mamy wrażenie, że „warunki sanitarne” panujące w garkuchniach odbiegają od tych, które znamy z dotychczasowej podróży po Azji południowo-wschodniej. Dlatego też bardzo ostrożnie podchodziliśmy do stołowania się w tych miejscach bo bezpieczne wydawały nam się być tylko potrawy smażone (wysoka temperatura zabije co trzeba 🤣).
Ludzie są tam bardzo mili i chętnie zaczepiali nas aby porozmawiać po angielsku. Już pierwszego wieczoru zostaliśmy zagadnięci na ulicy przez nauczycielkę angielskiego, która zaprosiła na herbatę 😊. Również później, głównie w świątyniach, co rusz byliśmy zagadywani. Mieszkańcy w ten sposób ćwiczą angielski, a turysta ma okazję zasięgnąć języka o kraju.
Kolejny dzień naszego pobytu w tym mieście zaczęliśmy od niespiesznego spaceru po okolicy. Rangun nie może pochwalić się spektakularnymi zabytkami, poza kilkoma pagodami, ale szwendanie się po ulicach to super sprawa. Można podglądać życie mieszkańców oraz podziwiać kolonialne budynki, które niestety są bardzo zniszczone. W trakcie spaceru wstąpiliśmy do najdroższego hotelu Strand, który był idealnym miejscem aby uciec od panującego dookoła upału. Tam jest naprawdę jakby luksusowo 😊. Turysta może tam bez problemu wejść i podziwiać eleganckie wnętrza choć my czuliśmy jak ubodzy krewni, kiedy wmaszerowaliśmy tam odziani w nasze wycieczkowe ubrania. Hotel został zbudowany w 1901 r. i niedługo potem został nabyty przez braci Sarkies. Był to jeden z najbardziej luksusowych hoteli w całym Brytyjskim Imperium. Wewnątrz można podziwiać piękne żyrandole oraz autentyczne meble z epoki. Najbardziej podobał nam się delikatny zapach cygar rozchodzący się w barze. W 2019 r. hotel otrzymał pamiątkową tablicę z Yangon Heritage Trust w uznaniu za jego historyczne znaczenie i kulturowe dziedzictwo miasta. Ponieważ czuliśmy się trochę nie na miejscu, to szybko stamtąd uciekliśmy.
Koło południa, zmęczeni upałem, udaliśmy się w podróż pociągiem dookoła miasta. Jest to jedna z alternatywnych atrakcji turystycznych w Rangunie. Wokół miasta poprowadzona jest linia kolejowa, która prowadzi przez przedmieścia. W normalnej sytuacji podróż trwa kilka godzin, niestety ze względu na remont torów nie udało nam się zrobić całej pętli. Fajnie jest obserwować mieszkańców w podróży. Jedni spali, inni jedli, a czasami nas zagadywali🤓. W pociągu spotkaliśmy Birmańczyka, który okazał się być protestanckim pastorem. Był zadowolony, że może porozmawiać z nami po angielsku. Był ciekawy co robimy w Birmie, gdzie chcemy dalej jechać i czy podoba nam się jego kraj. Kwitnie też lokalny biznesik 😁, można kupić owoce i słodycze. Po drodze mija się pola, okoliczne wioski i zabudowania. Niestety widać też gorszą i smutniejszą stronę Azji, czyli straszną biedę. Wzdłuż torów ludzie budują prowizoryczne obozowiska zbudowane z byle czego, jednak nawet tam można zobaczyć uśmiechnięte dzieci.
Po namyśle zdecydowaliśmy się też na wizytę w pagodzie Shwedagon. O tym, że wybraliśmy tylko jedną pagodę zdecydowały koszty i fakt, że jeszcze w innych miejscach mieliśmy w planie zobaczyć świątynie. Wejście kosztuje 10 000 kiat (ok. 26 zł) ale zdecydowanie warte jest tej kasy. Normalnie kopara opada na każdym kroku. Zostaliśmy tam do zachodu słońca bo właśnie o tej porze, naszym zdaniem, prezentuje się najpiękniej. Na terenie świątyni spotkaliśmy kilku mnichów, którzy chcieli po prostu sobie z nami pogadać żeby potrenować angielski. Już przed przyjazdem słyszeliśmy, że Birma jest piękna ale najlepsi są ludzie i pierwsze dni naszego pobytu w pełni to potwierdziły.
Shwedagon Pagoda to święte miejsce/świątynia zbudowana podobno 2500 lat temu. Świątynia znajduje się na wzgórzu Thein Gottara. Z informacji dostępnych na temat tej świątyni wynika, iż znajduje się w niej 8 włosów Buddy. Stupa ma 99 wysokości, jest zbudowana z cegieł, pokryta złotem i zdobiona diamentami oraz innymi kamieniami szlachetnymi. Korona zdobiąca stupę składa się z ponad 1000 złotych dzwonków. Podobno ilość złota zdobiąca stupę to ponad 9 ton. 99 metrową kopułę zdobi tysiąc diamentów o wadze ponad 2000 karatów. Wokół głównej stupy jest wiele innych mniejszych stóp i innych budowli.
Do świątyni dojechaliśmy z centrum autobusem nr 8. A wyglądało to tak, że nagle na środku drogi koleś z busa zaczął wykrzykiwać, w którym kierunku jedzie i ludzie ruszyli aby wsiąść do środka. My też, a co tam 😁. Wysiadka również odbywa się na środku ulicy🙈. I jeszcze byliśmy przy tym popędzani wykrzykiwaniem przez szefa szefów „sio sio”🤣. Bilet za taką przyjemność kosztuje 200 kiat (ok. 50gr.).
I tak zakończyła się nasza wizyta w tym mieście. Przed nami było niesamowite przeżycie jakim jest trekking z Kalaw nad Inle Lake. Już nie mogliśmy się doczekać. Migusiem więc zebraliśmy swoje graty z hotelu i udaliśmy się komunikacją miejską na najbardziej obłąkany dworzec autobusowy, o czym w kolejnym wpisie 🙈 .
W Rangun byliśmy 30 września i 1 października 2019 roku