Nad Biebrzą w poszukiwaniu łosia
Co to był za cudowny weekend. Spędziliśmy go w okolicach Biebrzańskiego Parku Narodowego i nieźle zmarzły nam tyłki. Nie ma to, jak spacerować po skrzypiącym śniegu i zakopywać się w nim po kolana albo wyżej. Ten wypad to był totalny spontan bo co prawda w planie był trip w góry ale w czwartek po analizie prognozy pogody stwierdziliśmy, że to nie jest dobry kierunek więc padła szybka decyzja, że jedziemy na Podlasie. W końcu zapowiadali tam mega mrozy więc czemu by nie. Trzeba było tylko szybko ogarnąć nocleg bo spanie w takich warunkach w samochodzie, a tym bardziej w namiocie, odpadało. Zupełnie przez przypadek trafiliśmy na stronę www.mybiebrza.pl. I to był absolutnie strzał w dziesiątkę. Jeśli szukacie przepisu na hygge w Polsce, to jest to idealne miejsce dla Was. Nie będziemy tu wymyślać nie wiadomo czego i zacytujemy właścicieli My Biebrza bo opisali to idealnie: „Nie ma nas na oficjalnych mapach, a na jednej, jedynej starej mapie figurujemy jako przysiółek Puste. Sąsiedzi pytali ze zdumieniem dlaczego akurat tutaj? Bo przecież z trzech stron Biebrzański Park Narodowy, łosie ocierają się o kant domu, a wilki też tu ponoć bywają. No i te ptaki, mnóstwo ich wokół. Odpowiedź jest taka, że właśnie dlatego. Bo pusto, ptaki, łosie i wilki. Zapraszamy tych, którzy nie szukają specjalnych atrakcji poza tymi, które oferuje natura największego parku narodowego w Polsce. Przyjedźcie z dziećmi, które znajdą radość w szukaniu tropów zwierząt, bo nie mamy tu Netfliksa i placów zabaw (poza piaskownicą). Przyjedźcie, jeśli cenicie smak świeżego chleba i całkowitą izolację od świata. Jesteśmy tylko my, 600 kilometrów kwadratowych biebrzańskiej przyrody i wielki do niej szacunek. Jeśli chcecie to z nami dzielić – zapraszamy najserdeczniej!”
Ze swojej strony dodamy, że właściciele są przesympatyczni, mają dwa cudowne psiaki, a chleb, sery i jajka to pychotka. Ponadto osobiście doświadczyliśmy, że w bardzo bliskiej okolicy kręcą się łosie, sarenki i całe mnóstwo ptaszków. Dość dodać, że za punkt orientacyjny służy kępa drzew. Jeśli jednak opisu Wam mało, to może zaintryguje Was ciąg dalszy informacji od właścicieli tego cudownego miejsca „Będziecie mieszkać na końcu polnej drogi (2 km), więc latem samochody będą się kurzyć, jesienią będzie błotniście, a zimą może być śnieg po kolana. Staramy się żyć w zgodzie z naturą, być czułymi dla środowiska i nie wchodzić mu w paradę. Przyjeżdżając do nas trzymacie sztamę z naszymi zasadami, ale przecież to nic trudnego. Jedyny prąd, z którego korzystamy pochodzi z fotowoltaiki, co sprawia, że nie ma u nas telewizorów, klimatyzacji i zmywarki, a każde pomieszczenie ogrzewane jest kozą grzewczą. Dom, w którym będziecie spali kiedyś był chlewikiem, ale teraz jest wygodnym, polnym domem”. Takie podejście do tematu to my bardzo szanujemy😍. Czy powyższy opis jest zgodny z rzeczywistością? Jak najbardziej! Jeśli szukacie klimatycznych wnętrz, ciszy, spokoju i pięknej okolicy na długie spacery, to tak jak my od razu poczujecie więź z tym miejscem. Bo czy trzeba czegoś więcej?😊. Jeszcze na dobre nie wyjechaliśmy, a już zaglądaliśmy do internetu, sprawdzaliśmy wolne terminy i planowaliśmy powrót do tego miejsca na wiosnę.
Biebrzański Park Narodowy to największy i najdzikszy park narodowy w Polsce i jednocześnie jeden z najmłodszych. Powstał dopiero w 1993 r., chociaż niektóre regiony parku, jak Czerwone Bagno, były chronione już przed II Wojną Światową. Biebrzański Park Narodowy rozciąga się na terenach zalewowych rzeki Biebrzy, znajdują się tam bagna, torfowiska, ale też tereny leśne. Przed jego powstaniem znaczna część tych terenów to były łąki, do tej pory część nich jest regularnie koszona. Na terenie parku żyje największa populacja łosi w Polsce, ponad 600 sztuk i naprawdę nie trudno je tu spotkać. Oprócz łosi żyją tam wilki, rysie i wiele innych ssaków. W parku można też znaleźć wiele gatunków ptaków, najsłynniejszym jest Batalion, który jest jego symbolem. Park jest absolutnym rajem dla miłośników przyrody, o każdej porze roku oferuje wiele atrakcji.
Pierwszego dnia wstaliśmy skoro świt, zjedliśmy szybkie śniadanie składające się, z otrzymanego od gospodarzy, pysznego świeżego chlebka oraz sera, i udaliśmy się na wchód słońca. Super było to, że wystarczyło wyjść przed dom aby doświadczyć tego cudownego zjawiska. Kiedy nacieszyliśmy oczy, w poszukiwaniu łosia pojechaliśmy na Czerwone Bagno. Od leśniczówki w Grzędach ruszyliśmy czerwonym szlakiem. Po drodze zatrzymaliśmy się przy zagrodzie, w której pasły się Koniki Polskie. Dalej skręciliśmy na szlak niebieski, co nie było łatwe bo był on totalnie zasypany śniegiem. Przedzieranie się nie było proste i bardzo nas spowolniło ale dzięki temu mieliśmy czas na podziwianie śladów zwierząt. Znaleźliśmy nawet kupę łosia, ale samych zwierzaków nie zobaczyliśmy. Zapewne wystraszył ich hałas jaki robiliśmy dreptając po zamarzniętym śniegu. Szlak doprowadził nas do platformy widokowej, z której niewiele widać bo od czasu jej zbudowania wokół wyrósł brzozowy las. Dalej poszliśmy drewnianą kładką (domyślamy się, że kładka tam była bo wszystko było totalnie zasypane) śniegiem do czerwonego szlaku, gdzie spotkaliśmy wesołą ekipę próbującą wypchnąć swojego busa ze śniegu. Pomogliśmy im na tyle na ile mogliśmy, na szczęście z sukcesem, i poszliśmy dalej czerwonym szlakiem do platformy widokowej na Wilczej Górze. Pomimo tego, że znowu po drodze widzieliśmy dużo tropów zwierząt m. in. łosi, saren, a nawet wilków, to żadnego zwierzaka niestety nie spotkaliśmy. No może poza małą sarenką, którą widzieliśmy z samochodu. Ale tak szybciutko się oddaliła, że nie zdążaliśmy się ogarnąć i zrobić fotki. Dzień chylił się ku końcowi więc postanowiliśmy coś zjeść i wrócić do naszej cudnej chatki aby się nią nacieszyć. Gospodyni poleciła nam Oberżę nad Biebrzą i dobrze, że posłuchaliśmy rekomendacji bo jedzenie bardzo nam smakowało i nie zapłaciliśmy za nie miliona monet. Kasia zjadła chrupiące placki ziemniaczane z sosem pieczarkowym, a Robert kaczkę. Spotkaliśmy tam też wesołą ekipę, której pomagaliśmy kilka godzin wcześniej odkopać busa.
W niedzielę ponownie wstaliśmy skoro świt i od razu zostaliśmy nagrodzeni. Na łące niedaleko naszego noclegu zobaczyliśmy 2 łosie obgryzające krzaki. Pewnie byśmy ich na początku nie zauważyli ale na szczęście cudowna gospodyni przybiegła aby nas o tym poinformować. Pożyczyła nam też lornetkę abyśmy mogli oglądać je z odpowiedniej odległości i nie wypłoszyć ich. To potwierdziło, że miejscówka trafiła nam się zacna i informacja o zwierzynie w okolicy była prawdziwa. Staliśmy tak w polu przy temperaturze -26 stopni i gapiliśmy się jak zaczarowani. Kiedy łosie sobie poszły, to my też i rozochoceni zaistniałą sytuacją postanowiliśmy poszukać jeszcze innych zwierzaków. Nie było łatwo bo był mega mróz ale daliśmy radę i udało nam się zobaczyć 3 sarny jak przebiegają nam przed nosem na drodze, ale oczywiście oddaliły się z gracją zanim zgrabiałymi rękoma wyciągnęliśmy aparat. Ciężko tropić zwierzynę, gdy śnieg skrzypi pod butami i płoszy wszystkie żyjątka w okolicy kilku kilometrów.
Po porannych atrakcjach liczyliśmy na więcej, dlatego pojechaliśmy na słynną Carską Drogę zwaną „łosiostradą”, gdzie podobno można zobaczyć wałęsające się łosie. Niestety nam się nie udało ich zobaczyć ale za to o mało co, abyśmy stracili drona. W trakcie nagrywania filmu stracił z nami łączność i postanowił sam się ogarnąć wracając do miejsca skąd wyruszył …ale przecież nas tam już nie było. Zanim zdążyliśmy zawrócić, to inny pojazd na centymetry minął drona, który niczym zaklęty zawisł na środku drogi na wysokości ok. 50 cm. Po fakcie obejrzeliśmy filmik jaki dron nagrał ze swojej ucieczki i to było coś pomiędzy Lśnieniem a Egzorcystą 😊.
Przy wspomnianej drodze zaczyna się też wiele szlaków prowadzących w głąb biebrzańskich bagien. Ze względu na to, że mieliśmy ograniczony czas, to wybraliśmy dwie trasy tj. groblę Honczarowską, czyli 3,5 km szlak, na końcu którego jest platforma widokowa. A następnie Długą Lukę czyli 400 metrową kładkę wśród bagien. Ponownie zwierzaków nie widzieliśmy ale i tak nam się podobało i na pewno wrócimy tu na wiosnę. Może wtedy będziemy mieli więcej szczęścia do zwierząt, w końcu skrzypiący śnieg raczej nie powinien być wtedy problemem😊. Wracając już do domu mieliśmy jeszcze jedno spotkanie z dziką przyrodą. Patrzymy, a tu przy drodze stoi sobie wielki drapieżny ptak, chyba jastrząb. Jak podjechaliśmy bliżej to się okazało, że przerwaliśmy obiad bo ptaszek wcinał zająca.
Nad Biebrzą byliśmy w lutym 2021 roku