Oryginale noclegi na świecie
Ten post, podobnie jak oryginalne noclegi w Polsce będzie „żył”. Jeśli uznamy, że jakiś nocleg jest wart polecenia, umieścimy go tutaj. Na razie nie ma ich zbyt wiele bo raczej preferujemy nisko kosztowe podróże (jeśli chodzi o noclegi) , szczególnie poza granicami kraju, ale kilka fajnych miejsc mamy już na swoim koncie. Zapraszamy po dawkę inspiracji.
Do tej pory udało nam się nocować w:
- Więziennej celi w Lublanie
- Jaskini w Materze
- Łódzi w Amsterdamie
- Rurze na Borneo
- Chatce na Raja Ampat
- Domku Trulli w Arbelobello
- Winnicy w Rumunii
- Kapsule w Singapurze
Noc w więziennej celi
Hostel Celica w Lublanie to miejsce z fascynującą historią i koncepcją. Budynek, który przez ponad 100 lat, służył jako więzienie wojskowe, od roku 2003 jest hostelem. Inicjatywę doceniło w roku 2006 Lonely Planet i wybrało Hostel Celica jako najmodniejszy hostel na świecie. Hostel w roku 2018 przeszedł gruntowny remont, a artyści z całego świata całkowicie odmienili każdą „celę”. Miejsce ma klimat, sympatyczną obsługę, czyste i ładne wspólne łazienki, smaczne śniadanko w cenie i dobrą lokalizację. Polecamy spędzić tu choć jedną noc, a dodatkowym plusem jest to, że znajduje się przy artystycznej ulicy Metelkowej, pełnej graffiti, instalacji artystycznych itp. O Lublanie pisaliśmy tutaj.
Jaskinia w Materze
Pierwsze jaskinie wykuto tu w epoce kamienia łupanego. Jaskinie powstawały w miękkich zboczach wąwozu. Tak zbudowano dzielnicę zwaną Sassi Caveoso. Gdy zabrakło miejsca, zaczęto drążyć jaskinie z drugiej strony tworząc Sassi Barisano. Jaskiniowe domy mają dobudowane kamienne fasady. W Sassi Barisano te kamienne części są bardziej rozbudowane, dopiero w środku widać, że częściowo jest to jaskinia. My właśnie spędziliśmy noc w takiej jaskini o nazwie Cave Rooms Sassi. Było to ciekawe przeżycie, choć bawi nas jak czytamy, że ktoś chce spędzić noc w takiej „jaskini” aby poczuć się jak ludzie w latach 50tych. Niby jak, skoro te miejsca mają teraz prąd, wodę i ogrzewanie 😊. Na pewno warto spędzić tu co najmniej jedną noc aby móc podziwiać miasteczko również wieczorową porą. Pięknie oświetlona robi niesamowite wrażenie. Takich noclegów w Materze jest dużo, a niektóre mają tarasy i piękny widok na miasto.
Jaskinie w Materze były zamieszkane do lat 50tych XXw. Mieszkali w nich biedni rolnicy, gnieżdżąc się całymi rodzinami razem ze zwierzętami w niewielkich pomieszczeniach. Warunki w jaskiniach były straszne, były problemy z dostępem do wody, panoszyły się choroby, umierało co drugie dziecko. Dopiero w latach 50tych mieszkańcy jaskiń zostali przesiedleni do nowych bloków. Jaskinie pozostawały opuszczone do lat 80tych, kiedy to władze rozpoczęły proces rewitalizacji. Można było za symboliczne kwoty wydzierżawić jaskinie, w zamian za wyremontowanie ich i przystosowanie do cywilizowanych warunków. Dzisiaj w jaskiniach znajdują się hotele i restauracje. Kilka jaskiń zostało zamienionych na muzea. Więcej o Materze i Apulii pisaliśmy tutaj.
Łódź w Amsterdamie
Wycieczka do Amsterdamu chodziła za nami już jakiś czas. Część naszych znajomych była zdziwiona, że my takie „podróżniki” do tej pory tam nie zawitaliśmy. No więc stwierdziliśmy, że już czas najwyższy. Akurat w Wizzair były dość tanie bilety choć obawialiśmy się trochę pogody w listopadzie, szczególnie, że w Amsterdamie sporo pada ale klamka zapadła. Wylot mieliśmy z Lotniska Chopina w piątek w południe, a powrót w poniedziałek ok. 14 więc mieliśmy 2 pełne dni zwiedzania. Ze względu na to, że Amsterdam należy do jednych z najdroższych miast w Europie, sporo czasu zajęło nam wyszukanie noclegu. Zależało nam aby było blisko centrum, żeby nie tracić czasu na dojazdy. I tak szukając czegoś fajnego na bookingu natknęliśmy się na hotel na łodzi HotelBoat Angeline. Fajna miejscówka w centrum, z pysznymi i obfitymi śniadaniami oraz miłą obsługą. Same pokoje, jak to kajuty na łodzi, małe ale z prywatnymi łazienkami więc dla nas ok. Miłe to uczucie kiedy już od samego rana jedząc śniadanie ma się widok na wodę i port. Mieliśmy mega szczęście bo trafiliśmy na słoneczną pogodę więc krajobraz za oknem był cudny. Więcej informacji o Amsterdamie znajdziecie tutaj.
Rura na Borneo
Po intensywnych dniach spędzonych w Kuching w malezyjskiej części Borneo, postanowiliśmy odpocząć w dość oryginalnym miejscu, a mianowicie w The Culvert. Miejsce to jest położone nad samym morzem, a główną atrakcją jest spanie w rurze. Nie mogliśmy tego przegapić, jako miłośnicy nietypowych noclegów. Betonowe rury nie są zbyt obszerne ale mają duże wygodne łóżko i łazienkę. Na terenie obiektu znajdują się również dwa baseny (w tym jeden infinity z widokiem na morze), bar i restauracja. Jest też plaża i chociaż nie jest zbyt ciekawa, to są tam spektakularne zachody słońca. Na plaży są ostrzeżenia o krokodylach, chociaż podobno nikt tam ich nie widział od lat.
Zamiast jeść w hotelowej restauracji, głównie ze względu na bardzo wysokie ceny (i ponoć mało smaczne jedzenie ale tego nie sprawdziliśmy) udaliśmy się wieczorem grabem do food court’u oddalonego od hotelu o niecałe 3 km. Można oczywiście udać się pieszo ale nam się nie chciało, w końcu mieliśmy odpoczywać. Koszt graba w obie strony łącznie to 14 myr (12,80 zł.) więc i tak wyszło nam z jedzeniem taniej, niż gdybyśmy mieli zjeść w hotelowej restauracji. I zapewne o wiele smaczniej było.
Więcej o Kuching znajdziecie tutaj.
Domek na samiutkiej plaży na wysepce Kri (Raja Ampat, Indonezja)
Długo rozważaliśmy czy zawitać na Raja Ampat. Oczywiście „za” przemawiało wszystko to, czego mieliśmy tam doświadczyć. Minusem był wysoki koszt podróży oraz długi i dość skomplikowany dojazd. Klamka jednak zapadła i postanowiliśmy się tam udać. Aby spędzić trochę czasu na Raja Ampat są w zasadzie dwie możliwości. Pierwsza to nasza opcja czyli homestay tj. mieszkanie u papuaskiej rodziny, najczęściej w osobnym domku. Koszt pobytu u rodziny goszczącej obejmuje 3 posiłki dziennie (u nas mnóstwo ryb, czasami mięso, warzywa i owoce, a porcje mega duże) i nieograniczoną ilość wody pitnej, herbaty i kawy. U nas był jeszcze podwieczorek. Warunki są dość skromne, nie ma tu klimatyzacji i rzadko jest darmowe wifi (na szczęście nasza karta sim dość dobrze działała) ale za to jest możliwość podejrzenia prawdziwego życia mieszkańców, czego nie doświadczy się w drugiej opcji tj. pobyt na bogato czyli ekskluzywne resorty. Dla nurków jest jeszcze trzecia opcja, Dive Safari, to znaczy zamieszkanie na statku, który pływa wokół wysp.
Zatrzymaliśmy się w Turtle Beach Bungalows i możemy polecić go z całego serca. Znajdziecie tam też wszelkie informacje o tym niezwykłym miejscu (jak się dostać, rozkład promów, co robić itd.). Nasz homestay prowadzi przesympatyczna i bardzo pomocna gospodyni Nelly, która pysznie gotuje, a posiłki są bardzo obfite więc nikt nie chodził głodny. Domki są usytuowane na samej plaży, a niedaleko jest wspaniała rafa, gdzie można spotkać żółwie, rekiny rafowe, tabuny ryb, a czasami nawet z daleka można dostrzec delfiny.
Zakwaterowanie w homestay’u to zazwyczaj pojedynczy pokój lub bungalow z werandą, jak miało to miejsce w naszym przypadku. Okna i drzwi to otwory z panelami zawieszonymi na górze na patyku i nie można ich zablokować. Czy jest to dom na palach, na wodzie czy bungalow na lądzie, będzie to raczej prosta, drewniana chatka. Nie zawsze będzie miała prywatną łazienkę. A jak będzie ją miała, to bardzo prostą tj. toaleta i zbiornik na wodę. Wszystkie homestaye na Raja Ampat dostarczają energię elektryczną z własnych generatorów. Ze względu na ceny paliwa na Raja Ampat, większość może sobie pozwolić tylko na eksploatację agregatu od zachodu słońca do około północy (tak było właśnie u nas). Latarka więc się bardzo przydała, a wieczorami przeprowadzaliśmy akcję ładowania wszystkich sprzętów więc rozgałęziacz jest niezbędny. Nawet w najlepszych homestay’ach styl budowy powoduje, że dzieli się swój pokój/bungalow z niektórymi lokalnymi zwierzętami (można spróbować się z nimi dogadać, żeby dorzuciły się do kosztów hihihi). Liczne, drobne szczeliny i pęknięcia domków umożliwiają łatwy dostęp dla wszelkiego rodzaju małych stworzeń. Doświadczyliśmy tego od samego początku ale nie jest tak aż źle. Pierwszej nocy lokalny szczurek chciał się dobrać (na szczęście bezskutecznie bo szybko zareagowaliśmy) do naszych Filipińskich orzeszków (choć były dobrze zabezpieczone). Następnego dnia zjedliśmy je i więcej problemów nie było. Szczurki przeniosły się na dach i tam co noc urządzały imprezkę. Kiedy zawitaliśmy w to samo miejsce po raz drugi (jakieś pół roku później), po szczurkach nie było już śladu. My zachowawczo nie przywieźliśmy ze sobą żadnego jedzenia.
O Raja Ampat pisaliśmy tutaj.
Domki Trulli w Arbelobello (Włochy)
Włochy to nasza ukochana destynacja podróżnicza. Przynajmniej raz w roku staramy się tam zawitać. Z okazji pewnej zimowej wizyty postanowiliśmy spędzić kilka nocy w domku Trulli w Arbelobello. I tak trafiliśmy do Trullo Relax. Gorąco polecamy ten domek, nie tylko z powodu położenia i wystroju ale również ze względu na miłego właściciela. Choć oczywiście samo Trulli jest atrakcją. Domki Trulli to niewielkie kamienne budowle na planie koła lub kwadratu ze stożkowym dachem. Domki są charakterystyczne dla regionu doliny Itria w Apulii, a najwięcej ich można zobaczyć w Arbelobello. Jak wspomnieliśmy, byliśmy tam zimą i kiedy wieczorem nagrzaliśmy w domku i delektowaliśmy się tym cudownym miejscem, w pewnym momencie otrzymaliśmy wiadomość na Whats’app od właściciela. Brzmiała ona mniej więcej tak „macie wiele szczęścia, że przyjechaliście właśnie teraz” i do tego załączył zdjęcia okolicy przykrytej lekko śniegiem. Po chwili kolejna wiadomość „wyjrzyjcie za okno”. Myślimy ok, wychodzimy z domku, a tam, jakżeby inaczej, śnieg. Dla naszego właściciela była to radość, gdyż zapewne dawno w tym regionie śnieg nie padał, ale dla nas, którzy chcieliśmy uciec od zimy, widok ten spowodował lekką konsternację. Jak się miało okazać następnego dnia, była to zima stulecia.
Więcej o Apulii znajdziecie tu.
Winnica w Rumunii
W związku z tym, że chcieliśmy popróbować win, a żadne z nas nie zgłosiło się na ochotnika na kierowcę, to znaleźliśmy nocleg w Fermie Dacilor. Obiekt znajduje się w regionie Tohani, jednym z największych regionów winnych w Rumunii. Oczywiście żadni z nas znawcy win ale to nie oznacza, że nie możemy ich popróbować, a winnic w okolicy jest naprawdę dużo. My, będąc już po degustacji, możemy polecić winnicę Lacerta. Na Fermie Dacilor można wybrać nocleg w głównym budynku, w domku „jakby na drzewie” lub w okrąglaku. My ze względu na koszt wybraliśmy przyjemny pokój z łazienką za 54€ i ze śniadaniem (bufet szwedzki, sporo do wyboru). Na miejscu jest też restauracja, gdzie można zjeść obiad. I właściwie moglibyśmy polecić to miejsce ale wieczorem wyszedł fakap. Nie mieliśmy cieplej wody więc Robert poszedł zawalczyć o nowy pokój. I dali nam bez problemu pokój na parterze bo ponoć woda nie dochodziła na I piętro ale w tym drugim pokoju z wodą nie było dużo lepiej, a co więcej klima kuchenna wisząca na zewnątrz budynku przy oknie tak hałasowała, że wróciliśmy do poprzedniego pokoju 🙈. Następnym razem wybralibyśmy pokój poza budynkiem głównym. Te w drzewach fajnie się prezentowały.
Więcej informacji o tym regionie Rumunii znajdziecie tu.
Kapsuła w Singapurze
Ceny w Singapurze są wysokie i ciężko znaleźć coś fajnego w przystępnej cenie. Zależało nam na dobrej lokalizacji, żeby nie tracić cennego czasu na dojazdy. Wybór padł na hotel kapsułowy Oh My Pods. Spoko miejsce z prostym śniadaniem w cenie (w ogólnodostępnej kuchni każdy mógł sobie zrobić kawę i tost z dżemem/masłem orzechowym lub margaryną). Poza kapsułą są szafki, gdzie można schować swoje rzeczy (warto zabrać ze sobą kłódkę, inaczej koszt pożyczenia jej to 2 SGD tj. ok.5.60 zł.). W samej kapsule, wiadomo, zbyt wiele miejsca nie ma więc jak ktoś cierpli na klaustrofobię to może mieć wesoło 😊. Sama kapsuła w środku ma nieco kosmiczny wygląd, mnóstwo przycisków, światełek, ale jest też lusterko 😊.
O Singapurze możecie przeczytać tu.