Raja Ampat, ostatni raj na ziemi
Długo rozważaliśmy czy zawitać na Raja Ampat. Oczywiście „za” przemawiało wszystko to, czego mieliśmy tam doświadczyć. Minusem był wysoki koszt oraz długi i dość skomplikowany dojazd. Klamka jednak zapadła i postanowiliśmy się tam udać. Na Raja Ampat przylecieliśmy z Singapuru (o naszym pobycie w tym mieście możesz przeczytać tutaj). Trasa wyglądała następująco: lot Singapur-Dżakarta, następnie lot Dżakarta-Sorong. Z lotniska taksówką do portu, czas przejazdu ok. 10min, koszt 100 000IDR (ok.26zł.). My współdzieliliśmy transport z trzema innymi osobami. Dalej promem na wyspę Waisai (koszt 100 000 IDR za osobę tj. ok.26 zł, czas trwania ok. 2 godzin). Tu w domku z niebieskim dachem niedaleko miejsca, skąd odpływają już łodzie do homestay’ów musieliśmy opłacić wstęp do parku narodowego w wysokości 1 000 000 IDR za osobę (ok. 260 zł), ważny przez 12 miesięcy. Następnie stamtąd zostaliśmy odebrani łodzią przez pracownika naszego homestay’a (trzeba umówić się wcześniej) i po ok. 45 minutach dotarliśmy na wyspę Kri. Tu koszt transportu był o wiele wyższy bo aż 800 000 IDR za łódź (ok.210zł.). Gdybyśmy znaleźli kogoś do współdzielenia byłoby taniej ale akurat wtedy nikt do naszego homestay’a nie płynął (byliśmy pod koniec sezonu).
Aby spędzić trochę czasu na Raja Ampat są w zasadzie dwie możliwości. Pierwsza to nasza opcja czyli homestay tj. mieszkanie u papuaskiej rodziny, najczęściej w osobnym domku. Koszt pobytu u rodziny goszczącej obejmuje 3 posiłki dziennie (u nas mnóstwo ryb, czasami mięso, warzywa i owoce, a porcje mega duże) i nieograniczoną ilość wody pitnej, herbaty i kawy. U nas był jeszcze podwieczorek. Warunki są dość skromne, nie ma tu klimatyzacji i rzadko jest darmowe wifi (na szczęście nasza karta sim dobrze działała) ale za to jest możliwość podejrzenia prawdziwego życia mieszkańców, czego nie doświadczy się w drugiej opcji tj. pobyt na bogato czyli ekskluzywne resorty. Dla nurków jest jeszcze trzecia opcja, Dive Safari to znaczy zamieszkanie na statku, który pływa wokół wysp.
Zatrzymaliśmy się w Turtle Beach Bungalows i możemy polecić go z całego serca. Zakwaterowanie znaleźliśmy na stronie www.stayrajaampat.com. Znajdziecie tam też wszelkie informacje o tym niezwykłym miejscu (jak się dostać, rozkład promów, co robić itd.). Nasz homestay prowadzi przesympatyczna i bardzo pomocna gospodyni, która pysznie gotuje, a posiłki są bardzo obfite więc nikt nie chodził głodny. Domki są usytuowane na samej plaży, a niedaleko jest wspaniała rafa, gdzie można spotkać żółwie, rekiny rafowe, tabuny ryb, a czasami nawet z daleka można dostrzec delfiny.
Zakwaterowanie w homestay’u to zazwyczaj pojedynczy pokój lub bungalow z werandą, jak miało to miejsce w naszym przypadku. Okna i drzwi to otwory z panelami zawieszonymi na górze na patyku i nie można ich zablokować. Czy jest to dom na palach na wodzie czy bungalow na lądzie, będzie to prosta, drewniana chatka. Nie zawsze będzie miała prywatną łazienkę. A jak będzie ją miała, to bardzo prostą tj. toaleta i zbiornik na wodę.
Wszystkie homestaye na Raja Ampat dostarczają energię elektryczną z własnych generatorów. Ze względu na ceny paliwa na Raja Ampat, oznacza to, że większość może sobie pozwolić tylko na eksploatację agregatu od zachodu słońca do około północy (tak było właśnie u nas). Latarka więc się bardzo przyda. Wieczorami przeprowadzaliśmy akcję ładowania wszystkich sprzętów więc rozgałęziacz jest niezbędny.
Nawet w najlepszych homestay’ach styl budowy powoduje, że dzieli się swój pokój/bungalow z niektórymi lokalnymi zwierzętami (można spróbować się z nimi dogadać, żeby dorzuciły się do kosztów hihihi). Liczne, drobne szczeliny i pęknięcia domków umożliwiają łatwy dostęp dla wszelkiego rodzaju małych stworzeń. Doświadczyliśmy tego od samego początku ale nie jest tak aż źle. Pierwszej nocy lokalny szczurek chciał się dobrać (na szczęście bezskutecznie bo szybko zareagowaliśmy) do naszych Filipińskich orzeszków (choć były dobrze zabezpieczone). Następnego dnia zjedliśmy je i więcej problemów nie było. Szczurki przeniosły się na dach i tam co noc urządzały imprezkę.
A co można robić na Raja Ampat? Oczywiście nurkować i uprawiać snorkeling. Poza tym zwiedzać okoliczne wyspy (island hopping), uprawiać trekking czy pływać kajakami. My się nastawiliśmy na snorkeling. Raja Ampat ma opinię jednego z najlepszych miejsc na świecie do nurkowania, snorkelingu i fotografii podwodnej. Praktycznie wszystko, co można zobaczyć podczas nurkowania na Raja Ampat, można znaleźć na głębokościach do snorkelingu. Potwierdzamy tę opinię.
Jak wspomnieliśmy wcześniej, rafa koło naszego homestay’u była super ale chcieliśmy doświadczyć też czegoś innego. Homestay’e, w tym nasz, organizują m.in. wycieczki na snorkeling. Płaci się za całą łódkę i jeśli znajdzie się innych chętnych do współdzielenia to super. My niestety byliśmy pod koniec sezonu i niewielu turystów było po naszej stronie wyspy. Naliczyliśmy max. 10 osób, z czego większość była już na wyspie od jakiegoś czasu i odbyła już różne wycieczki. Koszt za łódkę z naszej wyspy wahał się od kwoty 350 000 IDR (ok.92zł) za najbliżej położone Cape KRI, przez 700 000 IDR (ok.185zł.) do 1 500 000 IDR (ok. 400zł.) za pływanie z mantami. Jeszcze droższe były wycieczki na punkty widokowe Pianemo 5 000 000 IDR (ok.1300zł.) i Wayag 13 000 000 IDR (ok. 3470 zł.). Ceny różnią się w zależności od położenia homestay’a. Zaczęliśmy od najtańszej opcji czy Cape Kri, mając nadzieje, że ktoś nowy dotrze do wyspy i dołączy do wycieczki. Nie odpłynęliśmy zbyt daleko ale rafa była super. Tysiące kolorowych ryb i oczywiście żółwie.
Kolejnego dnia chcieliśmy popływać z mantami ale okazało się, że do naszej gospodyni zawitała rodzina i zaproponowali nam, że możemy dołączyć do ich wycieczki na punkt widokowy Pianemo. Bardzo chcieliśmy się tam udać ale niestety przekraczało to znacznie nasz budżet (i zdrowy rozsądek). Koszt za łódkę to 5 000 000 IDR tj.ok.1300zl. Mieliśmy szczęście, że rodzina naszej gospodyni wybierała się tam i zapłaciliśmy „tylko” po 500 000IDR za osobę (ok. 132zł.). Widoki zapierały dech, było lepiej niż to co widzieliśmy na zdjęciach. Błękitna woda i wystające z niej skały, porośnięte soczyście zieloną roślinnością zrobiły na nas ogromne wrażenie. Dodatkowo mieliśmy szczęście bo chociaż przez całą drogę były chmury i zanosiło się na deszcze to akurat jak byliśmy na punkcie widokowym wyszło słońce. Dzięki temu mogliśmy zrobić dużo super fotek.
Wracając mieliśmy wstąpić jeszcze na wyspę Arborek ale na miejscu okazało się, że za wstęp na wyspę i snorkeling liczą sobie 600 000 IDR za osobę (ok.160zł.). Wspólnie z rodziną, z którą płynęliśmy uznaliśmy to za przegięcie i popłynęliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się na sandbanku Yenbuba Yetty po drugiej stronie naszej wyspy, a później popłynęliśmy do Sauwandarek, wioski na wyspie Mansuar, u której brzegu snurkowaliśmy na rafie z ogromną ilością ryb. Rodzina, z którą płynęliśmy okazała się bardzo serdeczna, część osób znała trochę angielski więc mogliśmy z nimi porozmawiać. Płynęły z nami pięć pokoleń i wszyscy byli bardzo weseli, a chyba najbardziej wesoła była babcia.
Następnego dnia przyszedł czas na pływanie z mantami. Płacąc i płacząc udaliśmy się łódką do manta point. Zostaliśmy, co prawda, ostrzeżeni przez naszą gospodynię, że to nie sezon na manty ale mieliśmy nadzieję, że uda się nam je zobaczyć. Niestety szukaliśmy ich prawie dwie godziny i… zobaczyliśmy jedną i też przez bardzo krótką chwilę. Smutni wróciliśmy do homestay’a ale stwierdziliśmy, że nie darowalibyśmy sobie gdybyśmy nie spróbowali. Nasi przewodnicy też się bardzo przejęli tym, że mant nie udało się zobaczyć i najprawdopodobniej „donieśli” o tym naszej gospodyni, która nie wiedzieć czemu poczuła się chyba nieco winna. Zaproponowała nam ponowny trip następnego dnia ale tym razem za darmo. Wypłynęliśmy też dużo wcześniej aby zwiększyć szansę na ich zobaczenie. I było jeszcze gorzej, bo tym razem nawet jednej nie zobaczyliśmy. Sezon na manty trwa od października do marca ale najwięcej ich jest w grudniu i styczniu.
Ponieważ wynik poszukiwania mant był niepewny gospodyni zaproponowała żebyśmy tego samego dnia popłynęli do Friwen Wall, a w związku z tym, że gościliśmy w homestay’u tydzień, nasza cudowna gospodyni udzieliła nam rabatu w wysokości 70% na tą wycieczkę. Friwen Wall to podwodna „ściana” obok wyspy Friwen porośnięta bajecznie kolorową rafą i morską roślinnością. Rosną tam rośliny których nie widzieliśmy na innych rafach. Mieszkają tam też kolorowe morskie ślimaki, które w drodze ewolucji straciły muszle. Ich jaskrawe kolory odstraszają drapieżniki i pomagają ukryć się na kolorowej rafie.
Jak nie chodziliśmy na snorkeling, to spacerowaliśmy po plaży. Wykorzystaliśmy fakt, że były duże pływy i odwiedzaliśmy ukryte plaże, które odkrywał odpływ. Dwukrotnie też udaliśmy się na sandbank, którym można dostać się na pobliską wyspę Mansuar. Weszliśmy też na punkt widokowy z którego podziwialiśmy zachód słońca. Samo wejście nie jest zbyt trudne ale po drodze można natknąć się na niezbyt przyjaźnie wyglądające pająki. Gorzej jest z powrotem po zachodzie słońca, gdy trzeba odnajdywać drogę w gęstym tropikalnym lesie. Pamiętajcie o zabraniu latarek😊
Spacerując wzdłuż naszej plaży i pływając łódkami po okolicznych wyspach stwierdziliśmy, że nasz homestay i okoliczna plaża są najlepsze.
Po tygodniu ogarnął nas smuteczek bo musieliśmy opuścić ten raju. Dla nas to najlepsze miejsce ever. Mamy nadzieję, że uda nam się tutaj wrócić, choć ciekawe co zastaniemy za kilka lat. Powstają nowe homestay’a i resorty, które powoli zawłaszczają sobie wyspy i plaże. Jeśli myślicie aby tu przyjechać to przestańcie natychmiast!! I przyjeżdżajcie szybciutko. My z całego serca możemy polecić nasz homestay Turtle Beach Bungalows na wyspie Kri. Ta strona wyspy jest spokojniejsza więc jeśli szukacie miejsca na chillout, to będzie idealnie. A na dodatek okoliczna rafa wymiata. Nie trzeba nigdzie płynąć aby posnurkowac z żółwiami, rekinami rafowymi i tabunem pięknych ryb. A i delfiny lubią tu defilować całą gromadą.