Na górskich szlakach w Sudetach.
Świąteczny grudniowy tydzień postanowiliśmy spędzić w górach Sowich, Stołowych, Kamiennych i kilku innych 😁. Wiadomo jak wygląda aktualnie sytuacja z wynajmem pokoi spowodowana przez koronaświrusa, ale mamy to szczęście, że kochana rodzinka udostępniła nam mieszkanko w Mieroszowie więc nie musieliśmy udawać, że pilnujemy nart w schowku, jesteśmy w delegacji lub przyjechaliśmy do pracy celem dokonania inwentaryzacji śniegu 🤣. W planie mieliśmy zdobycie kilku szczytów do Korony Gór Polskich. Ponieważ góry w okolicach Mieroszowa zdobywaliśmy w styczniu, o czym możecie przeczytać tu, nastawiliśmy się na dalsze wycieczki. W okolicy znajdują się m.in. Śnieżka, Śnieżnik, Szczeliniec Wielki i Wielka Sowa. A jeśli komuś wypady w góry to za mało, to jest tu też cała mnogość dodatkowych atrakcji tj. sztolnie, zamki, kopalnie i skalne miasta.
Wielka Sowa
Pierwszego dnia, tak na rozgrzewkę, wzięliśmy kolejny szczyt Korony Gór Polskich czyli Wielką Sowę 1015 m npm. Najwyższy szczyt Gór Sowich nie jest trudny do zdobycia, jednak pora roku robi swoje. Ruszyliśmy czerwonym szlakiem z przełęczy Sokolej, mijając po drodze schroniska Orzeł i Sowa. Od początku dawało nam się we znaki silne oblodzenie szlaku i dobrą decyzją było zabranie ze sobą kijków. Dzięki nim obyło się bez większej liczby upadków, a w ilości zaliczonych niegroźnych gleb mamy remis 1:1. Sama trasa nie należy do tych widowiskowych i wiedzie głównie lasem. Na szczycie Wielkiej Sowy stoi charakterystyczna wieża widokowa, która została zbudowana w 1906 roku, a jej patronem został Otto von Bismarck. Jest to jedna z kilkunastu wież Bismarcka zachowanych w Polsce. To właśnie na Dolnym Śląsku powstały pierwsze wieże Bismarcka i w sumie na całym świecie w latach 1869–1934 powstało ich 250, z czego 40 znajdowały się na terenie obecnej Polski. Wieże były budowane przez niemieckie społeczności aby wyrazić dumę narodową. Nie opiszemy co widać z wieży bo z powodu mgły zrezygnowaliśmy z wejścia na górę (koszt biletu to 6zł.). Nieopodal wieży znajduje się mały sklepik, gdzie można kupić przekąskę. Ze szczytu poszliśmy żółtym szlakiem przez Małą Sowę do Jeleniej Polany, a dalej czarnym wróciliśmy na Sokolą przełęcz. Łączna długość trasy to 8,5 km., a jej spokojne przejście zajęło nam ok 3,5 godziny.
Szczeliniec Wielki
Z Gór Sowich pojechaliśmy urokliwymi, krętymi drogami na Szczeliniec Wielki. To najwyższy szczyt w Górach Stołowych o wysokości 919 m npm. Na górze znajduje się schronisko, które powstało w 1845 r. Jest to jedno z tych schronisk, do którego nie można dotrzeć samochodem, nie ma tam żadnej drogi. Żeby tam dotrzeć trzeba pokonać 665 schodów ale warto bo widoki stamtąd są niesamowite m.in. na Karkonosze, Góry Sowie i Broumovskie Ściany. Oczywiście jak my tam weszliśmy to nic nie był widać😊. Niestety teraz, w związku z obostrzeniami, schronisko wydaje posiłki tylko na zewnątrz więc nie specjalnie mieliśmy możliwość zapoznać się z wnętrzem budynku. Zimą wejście do tego skalnego świata jest darmowe, za parking też nikt od nas opłaty nie pobrał. Droga do wejścia prowadzi między stoiskami z jedzeniem (lody, gofry, kebaby, frytki itp.) oraz budkami z tzw. mydłem i powiodłem. Podczas naszej wizyty były czynne tylko dwa sklepiki z pamiątkami i nie wyobrażamy sobie, co się musi tam dziać latem. Istne skrzyżowanie Krupówek z nadmorskim deptakiem. Trasa zaczyna się od pokonania schodów, trochę jest to męczące ale warte wysiłku. Na górze czekają na nas fantastyczne formacje skalne, które robią niesamowite wrażenie. Skały o dziwnych kształtach (np. Wielbłąd, Słoń, Ucho igielne czy Kośki łeb) wiją się niczym labirynt, w połączeniu z pokrytymi szronem drzewami bardzo nam się spodobały. Podczas naszego pobytu nie dało się przejść całej pętli wokół Szczelińca, bo ze względów bezpieczeństwa część szlaku jest zamknięta i kończy się przy tarasach południowych. Niestety z powodu mgły ze szczytu, na którym znajdują się tarasy widokowe, nie było żadnych widoków, a pamiętamy z poprzedniej wizyty, że są zacne. Momentami szlak był bardzo śliski i gdyby nie poręcze to byłoby kiepsko. Co ciekawe, wg nas drewniane kładki, które tam zainstalowano powodują większe ryzyko wywrotki 🙈, bo podczas naszej wizyty były oszronione i śliskie. Przejście trasy zajęło nam ok. 1,5 godziny.
Śnieżka i Kotły
Drugiego dnia pojechaliśmy do Karpacza żeby wejść na Śnieżkę. Ruszyliśmy trasą zimową czyli Śląską Drogą, która jest łatwa ale stosunkowo monotonna. Pogoda była rewelacyjna tj. słońce, i jak na tą porę roku, dość wysoka temperatura. Zaskoczył nas widok ludzi wchodzących na szczyt w samych spodenkach, z gołymi klatami. Było ich całkiem sporo, a ich obecność na szczycie tego dnia związana była z akcją charytatywną. Po dojściu do Domu Śląskiego i krótkim odpoczynku, ze względu na dzikie tłumy na podejściu, zrezygnowaliśmy ze zdobywania szczytu. Ta decyzja nie była dla nas trudna ze względu na fakt, iż dwukrotnie byliśmy na tym szczycie. Kolejny powodem rezygnacji z wejścia na Śnieżkę było ograniczenie czasowe. Niestety nie udało nam się wyjść wcześnie rano, a dzień jest krótki więc nie zdążylibyśmy przed zmrokiem zrobić tego na czym najbardziej nam zależało. A mianowicie pójść czerwonym szlakiem przez Równię i dalej nad Kotłem Małego i Wielkiego Stawu. To była super decyzja bo widoki były absolutnie niesamowite, słonko przygrzewało, więc radość w najczystszej postaci. Dalej zeszliśmy zielonym szlakiem do Polany, a stamtąd poszliśmy do schroniska Samotnia nad Małym Stawem. Miejsce to jest pełne uroku i warto tam się wybrać. Uwielbiamy takie górskie jeziora bo przypominają nam Alpy i Dolomity. To jedno z najstarszych i najpiękniej położonych schronisk w Polsce znajduje się na terenie Karkonoskiego Parku Narodowego, mniej więc w połowie drogi na Śnieżkę. Słynie z przytulnej atmosfery drewnianych wnętrz, niestety nie dane nam było tego doświadczyć bo przez covid można było spożywać posiłki tylko na wynos. Nazwa miejsca, gdzie leży schronisko, a mianowicie Mały Staw, jest dość myląca bo staw wcale nie jest taki mały jak go malują :-). Ma 255 metrów długości, 185 metrów szerokości i 6,5 metra głębokości. Tak nazwany został raczej z powodu bliskości większego Wielkiego Stawu (1225 m npm), a ten ma 646 metrów długości, 138 metrów szerokości, a jego maksymalna głębokość to 24,4 metra. Mały Staw położony jest na wysokości 1183 m npm, a samo schronisko leży 12 metrów wyżej. Z Samotni najpierw niebieskim, a później zielonym szlakiem wróciliśmy do Karpacza. Przejście całej trasy zajęło nam niecałe 7 godzin i do samochodu dotarliśmy, gdy zaczynało się robić ciemno. W zależności od aplikacji mierzącej długość trasa miała 17,5 lub 20 kilometrów.
Zamek Chojnik i Piekielna Dolina
Trzeciego dnia pogoda nie zapowiadała się na zbyt dobrze więc postanowiliśmy odpuścić wyjście w góry i poszukać innej opcji. W końcu znaleźliśmy miejscu, które aż się prosi aby odwiedzić je przy takiej pogodzie. Ponoć właśnie chmury, mgły i deszcz powodują, że klimacik jest wtedy najlepszy. Mowa o Piekielnej Dolinie, która znajduje się w okolicy Karpacza. W internecie znajdziecie opisy tego miejsca, które przypominają krajobraz jak z „Władcy pierścieni” i coś jest na rzeczy. Sam szlak prowadzi do Zamku Chojnik leżącego na wys. 685 m npm. My wybraliśmy ten zielony z Zachełmia, samochód zostawiliśmy pod hotelem Chojnik i ruszyliśmy w drogę. Początkowo krótka, asfaltowa droga, a następnie wchodzi się las. Mijamy drewniany mostek i wędrujemy sami, nikogo poza nami nie ma. Na leśnej drodze co jakiś czas mijamy formacje skalne, a następnie dochodzimy do schodów prowadzących do zamku Chojnik. Oglądamy go tylko z zewnątrz bo jest zamknięty. Podobno o tej porze roku (zimą) czynny jest tylko w weekendy. Zgodnie z informacjami znajdującymi się na stronie internetowej zamku, istnieją hipotezy, że pierwszym założeniem obronnym na górze Chojnik był gród plemienia Bobrzan. W drugiej połowie XIII wieku Bolesław Łysy-Rogatka wzniósł tu dwór myśliwski, a następnie Bolko II stworzył potężne mocarstwo. Prawdopodobnie około 1355 roku wzniesiono właśnie zamek na Chojniku. Na skalistym szczycie powstała kamienna twierdza, choć niewielkich rozmiarów to przez swoje położenie niezwykle trudna do zdobycia. Po śmierci Bolka zamek trafił w władanie rodu Schaffgotschów i pozostał w ich rękach do końca swojego istnienia. Zamek spłonął od uderzenia pioruna 31 sierpnia 1675 roku, nie podjęto się już odbudowy i powoli popadł w ruinę. W roku 1822 utworzone zostało schronisko, które funkcjonuje do dziś.
Legenda głosi, że na zamku Chojnik mieszkała księżniczka Kunegunda, córka właściciela zamku. Jej kaprysem było, żeby kandydat na męża objechał konno w pełnej zbroi zamkowe mury. Długo nikomu się to nie udawało, a kolejni śmiałkowie ginęli spadając w przepaść. Trwało to wiele lat, w między czasie uroda Kunegundy zgasła. Pewnego razu przybył na zamek bardzo urodziwy rycerz, który dokonał tego wyczynu. Kiedy jednak oczarowana nim księżniczka ofiarowała mu swoją rękę, ten odrzucił jej starania. Stwierdził, że to było bardzo próżne zachowanie z jej strony, przez które zginęło wielu. Ponoć poniżona Kunegunda rzuciła się w przepaść z murów, z których spadali śmiałkowie wysyłani przez nią na śmierć. Od zamku do Skał Zbójników poszliśmy czerwonym, a następnie czarnym szlakiem. Do auta wróciliśmy ponownie zielonym szlakiem, tym razem po śliskich schodach. Trasa wyniosła ok. 6 km. i jej przejście zajęło nam na spokojnie 3 godziny. Naprawdę warto przejść całą trasę wokół zamku, Piekielna Dolina z ogromnymi głazami i setkami schodów robi niesamowite wrażenie.
Skalny Stół
Cel naszej wycieczki czwartego dnia pobytu w górach to Skalny Stół w Karkonoszach. Ruszyliśmy niebieskim szlakiem z przełęczy Okraj. Pogoda zapewniła nam dodatkowe atrakcje bo na przełęczy padał deszcz ale gdy weszliśmy wyżej deszcz zmienił się w śnieg i zrobiło się przyjemniej. W końcu mieliśmy wigilię ze śniegiem. Na początku szlak prowadzi w górę, wzdłuż stoku narciarskiego. Po dojściu do szczytu Czoła robi się płasko, tam martwy las miesza się z młodym. Rozpościera się stamtąd niesamowity widok na kotlinę Jeleniogórską. W końcu doszliśmy do Skalnego Stołu, z którego o mało nie zdmuchnął nas huraganowy wiatr. Pizgało tak bardzo, że ciężko było utrzymać aparat w ręku. Na szczęście śniegowe chmury pozostały po czeskiej stronie i mieliśmy super panoramę. Tylko jej wysokość Śnieżka była schowana wśród chmur. Dalej poszliśmy na Sowią Przełęcz, a później zeszliśmy czarnym szlakiem do Sowiej Doliny. Następnie żółtym szlakiem doszliśmy do Tabaczanej Ścieżki czyli szlaku zielonego, a dalej do pozostałości po wsi Budniki, gdzie rozpoczęło się mozolne podejście do Przełęczy Okraj. Tabaczana Ścieżka to dawny szlak, którym przemycano tytoń z Austrii do Prus. Przemytnicy zatrzymywali się często we wsi Budniki (Forstlangwasser ), której pozostałości można zobaczyć przy szlaku. Niestety zachowały się tylko fundamenty domów i dwóch schronisk, które tu niegdyś funkcjonowały. Osada została założona w czasie wojny trzydziestoletniej przez mieszkańców Kowar i Karpacza, a przestała istnieć w latach 50tych XX wieku. Przyczyniły się do tego prowadzone w okolicy poszukiwania rud uranu. W sumie trasa miała 12,6 km, a jej przejście zajęło nam 5 godzin.
Śnieżnik
Piątego dnia w poszukiwaniu zimy ruszyliśmy na Śnieżnik. Wybraliśmy czerwony szlak z Międzygórza. To niewielka ale bardzo ciekawa wieś, gdzie znajdziecie tyrolskie domki, prawie takie jak w Alpach. Międzygórze było w XIX wieku popularną miejscowością turystyczną. Znajduje się tam też drugi najwyższy wodospad w Polskich Sudetach, a mianowicie wodospad Wilczki. Wokół wodospadu jest poprowadzony szlak spacerowy, jest kilka punktów widokowych i mostek nad wodospadem. Pewnie w sezonie są tam tłumy ale my spotkaliśmy tylko kilka osób, a wodospad i wąwóz, którym płynie rzeka jest naprawdę imponujący. Z ciekawostek filmowych, to właśnie w Międzygórzu nakręcono pierwszy odcinek serialu „Czterej pancerni i Pies”. Czerwony szlak pnie się w górę wśród lasu, co jakiś czas prezentując panoramę na kotlinę Kłodzką. My niestety widoków nie mieliśmy, za to w rekompensacie dostaliśmy zimę i to taką porządną. Ku naszej radości cały czas padał śnieg. Tak doszliśmy do schroniska na Śnieżniku, gdzie zrobiliśmy przerwę na małe co nie co i gorącą herbatę z termosu. Spod schroniska zostało już tylko podejście na szczyt Śnieżnika przez Jaskółcze Skały. Śnieżnik to nasz kolejny do kolekcji szczyt z Korony Gór Polskich o wysokości 1426 m npm. Na szczycie spędziliśmy tylko chwilę ponieważ praktycznie nic nie było widać. Wróciliśmy do schroniska, a dalej poszliśmy najpierw żółtym, a później niebieskim szlakiem do Międzygórza. Szlak jest łatwy, prowadzi leśną drogą ale my mieliśmy jeszcze dodatkowe atrakcje bo w pewnym momencie nad drogę przed nami wyszły kozice. W masywie Śnieżnika żyje jedyne, poza Tatrami, stado kozic w Polsce. Niestety nie udało nam się zrobić zdjęcia tym sympatycznym zwierzakom bo szybciutko się oddaliły. Pewnie żółta kurtka Kasi je odstraszyła.
Śnieżne Kotły
Skoro w Karkonosze zawitała zima, to my postanowiliśmy ostatniego dnia zobaczyć jeszcze Śnieżne Kotły. To magiczne miejsce znajduje się w Karkonoskim Parku Narodowym. Są to dwa polodowcowe kotły, położone pomiędzy Łabskim Szczytem i Wielkim Szyszakiem. Wysokość Śnieżnych Kotłów to 1490 m npm. Mały Kocioł Śnieżny jest głębszy, natomiast Wielki Kocioł ma wyższe i bardziej strome zbocza. Na jego dnie znajdują się Śnieżne Stawki czyli 2 niewielkie „jeziorka”. Podobno śnieg w tym miejscu zalega nawet do połowy lata. Dla nas to absolutnie przykład krajobrazu alpejskiego i najpiękniejsze miejsce w Karkonoszach. Już planujemy powrót w te rejony i trasę tym razem na szczyt, aby z góry móc podziwiać te cudowne widoki. Wspinanie zaczęliśmy od czarnego szlaku z parkingu przy drodze, między Jagniątkowem a Michałowicami. Później poszliśmy szlakiem niebieskim wzdłuż potoku Szklarka. Początkowo szlak był bardzo przyjemny, było dużo śniegu. Byliśmy pierwsi tego dnia na szlaku więc chwilami ciężko było odnaleźć ścieżkę zasypaną śniegiem. Wyżej nasz szlak zamienił się w potok i zrobiło się naprawdę mokro, na szczęście po spotkaniu z szlakiem czerwonym zrobiło się lepiej. Tak doszliśmy do Rozdroża pod Wielkim Szyszakiem, gdzie skręciliśmy na szlak zielony czyli Ścieżkę nad Reglami. Ten szlak jest zwykle zamykany w zimie ze względu na zagrożenie lawinowe ale sprawdziliśmy za stronie KPN, że był jeszcze otwarty i skorzystaliśmy z okazji. Szlakiem doszliśmy do Wielkiego Kotła i położonych poniżej jeziorek. Widok był niesamowity, wysokie pionowe ściany robią ogromne wrażenie. Nad kotłami góruje telewizyjna stacja przekaźnikowa, kiedyś było tam schronisko. Ścieżka wokół jeziorek okazała się dosyć trudna bo śnieg zasypał kamienie i ukrył wiele niespodzianek. Dalej szlakiem przez skalne osuwiska doszliśmy do schroniska Pod Łabskim Szczytem, po drodze mieliśmy super widoki na Kotlinę Jeleniogórską. Ze schroniska poszliśmy czarnym szlakiem w kierunku Jagniątkowa.
Gdzie znajdziemy lepsze miejsce dla demonów jak nie spękane skały i zamglone szlaki? Właśnie Karkonosze są idealnym tłem dla baśni i legend ze strachami w roli głównej. Ponoć właśnie Śnieżne Kotły upodobałby sobie różne stwory i upiory. Wieść niesie, że właśnie tam widywano kudłatą, czarna bestię wspinającą się z po górach nadludzką szybkością. Jak się później okazało, to nic innego jak Czarny Diabeł z Gór Olbrzymich. Kolejna legenda związana z Karkonoszami to Wędrujący Kamień czyli przemieszczająca się trzymetrowa skała ważąca ponad tonę. Dokładne obserwacje polegające na mierzeniu przemieszczania się kamienia rozpoczęto jakieś 200 lat temu. Wynika z nich ponoć, że w okresie kilkunastu lat, kamień przesunął się o 30 metrów. Nie wiemy czy nadal taki pomiar jest dokonywany ale legenda niesie, że kiedy Wędrujący Kamień opuści dno Czarnego Kotła nastąpi koniec świata. Oczywiście naukowcy mają swoje zdanie na ten temat i obalają mit samoistnie wędrującego kamienia powołując się na…naturę m.in. na wodę z opadów atmosferycznych, która zamarzając w szczelinach rozsadza skały, a odmarzając powoduje ich przesuwanie się.
W Sudetach byliśmy od 19 do 26 grudnia 2020 roku.
2 komentarze
Klaudia
Piękne, klimatyczne zdjęcia! Na kilku trasach też byłam i totalnie się w nich zakochałam 🙂 Pozdrawiam 🙂
Kasia i Robert
Dziękuję.
W takich warunkach zdjęcia same się robią.