Europa,  Polska

Weekend w Beskidzie Śląskim

W trakcie naszych podróży zazwyczaj oszczędzamy na noclegach bo po prostu szkoda nam wydawać kasę tylko po to aby się przespać. Ale raz na jakiś czas pozwalamy sobie na jakąś fajną i oryginalną miejscówkę. Byliśmy już w domkach na drzewie, domkach na wodzie, starym kinie i w carskich salonkach (o tych miejscach możesz przeczytać tutaj). Tym razem padło na słynną Szuflandię w Wiśle. Mieliśmy, co prawda, spędzić tu święta Wielkanocne ale wirus pokrzyżował nam plany i dopiero na początku czerwca udało nam się tu trafić. Nie mogliśmy się wprost doczekać, aż rozsiądziemy się w naszej szufladzie z winkiem lub kawą w dłoni, z widokiem na góry wprost z naszego łóżka. Po więcej informacji na temat tego miejsca zapraszamy do powyższego wpisu o nietypowych noclegach.

Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zaplanowali kilku wycieczek w góry. W końcu od zawsze nas nosi i ile można siedzieć w jednym, choć zajefajnym, miejscu. W dniu przyjazdu pogoda idealnie wpasowała się w nasze plany spędzenia czasu w szufladzie. Padało, było mgliście i szczerze, to nic nie zapowiadało, że ten stan się zmieni. W ulewie przerzuciliśmy bagaże do pokoju, zrobiliśmy sobie kawkę i zasiedliśmy na łóżku, obserwując przesuwające się nad górami chmury. Takie były z nas leniwce, że nawet nie chciało nam się wyjść z pokoju na posiłek więc na szybko zrobiliśmy kanapki i tak minął nam wieczór w towarzystwie Netflixa.

Drugiego dnia pobytu w Wiśle przywitała nas piękna, słoneczna i bezchmurna pogoda. Mega nas to ucieszyło, że ponownie trafiło nam się okno pogodowe więc nie zamulając, migusiem ruszyliśmy na Baranią Górę. Ten wypad był nieco inny, a to dlatego, że dołączyli do nas nasi przyjaciele. Zazwyczaj po górach chodzimy sami bo raczej ciężko dopasować się kondycyjnie z pozostałymi uczestnikami ale tym razem wszystko idealnie zagrało. Było mega wesoło, czas szybko zleciał tylko ucierpiała nasza dokumentacja fotograficzna bo nie było kiedy robić zdjęć 😊.

Na szlak ruszyliśmy z parkingu przy OSP Wisła-Czarne. Nie jest on wymagający, początkowo wiedzie asfaltową drogą wzdłuż Białej Wisełki. Po zejściu z asfaltu robi się ciekawiej, zaczynają się Kaskady Rodła czyli ponad 20 progów i niewielkich wodospadów na Białej Wisełce. Szlak robi się coraz bardziej strony, po deszczu może być też ślisko bo momentami szlakiem płynie woda. Po dojściu na szczyt ujrzeliśmy piękną panoramę, powietrze było tak przejrzyste, że było widać nawet Tatry. Z wieży widokowej jest widok 360 stopni na cały Beskid Śląski i wiele dalej. Ponieważ to była sobota i pogoda dopisała, to na szczycie było bardzo dużo ludzi. Po małym co nie co, ruszyliśmy w kierunku schroniska na Przysłopie. Tam zjedliśmy obiad, znalazło się nawet coś dla wegan i oczywiście nie mogło zabraknąć piwka. Dalej ruszyliśmy w dół czarnym szlakiem wzdłuż, tym razem, Czarnej Wisełki. Szlak jest w większości asfaltowy więc nie sprawia żadnych problemów, tylko trzeba uważać na rowerzystów. 

Wieczorem, po krótkim odpoczynku, udaliśmy się do Kącika Zbójnickiego na kolację. Szczerze możemy polecić to miejsce, wszystkim nam bardzo smakowało, miła obsługa, a ceny są przystępne. Każdy znajdzie coś dla siebie, są dania dla wegan, wegetarian i oczywiście mięsożerców. My zamówiliśmy zupę rybną, żurek w chlebie, kaszotto, ser smażony i placki ziemniaczane z kapustą smażoną i boczkiem. Porcje są spore więc spokojnie można się najeść. Dodatkowo pogoda sprzyjała więc czas spędziliśmy w restauracyjnym ogródku.

Następnego dnia nasi znajomi musieli wracać do domu a my, ponieważ na niedzielę zapowiadali burze i deszcz, znaleźliśmy sobie krótszą, 10 km trasę. Ruszyliśmy prosto z naszej „szuflady” zielonym szlakiem na Beskydske Sedlo i dalej na Wielki Soszów. Po drodze wstąpiliśmy na piwko, co z tego, że było jeszcze przed południem, gdzieś na świecie na pewno był wieczór 😁. Właściwie to z Soszowa mieliśmy wracać do hotelu ale czuliśmy lekki niedosyt, a pogoda dopisywała więc ruszyliśmy dalej w kierunku Stożka Wielkiego z wiarą, że prognozy kłamią. Szlak nie jest trudny, wiedzie grzbietem pasma Czantorii, lekko w górę, trochę w dół, spacerek. Wielki Stożek z daleka wygląda groźnie i nie mamy wątpliwości skąd się wzięła nazwa tej góry😁.

Na sam szczyt nie warto wchodzić bo nie ma żadnych widoków, lepiej zatrzymać się przy schronisku, skąd zobaczyć można szczyty Beskidu Śląskiego, między innymi Skrzyczne i Baranią Górę. Schronisko pod Stożkiem jest najstarszym schroniskiem Beskidu Śląskiego i działa od 1922 roku. W czasie, gdy odpoczywaliśmy przy piwku, spełniła się niestety prognoza pogody i od strony Czech przyszła burza. Przeczekaliśmy ją w schronisku, na szczęście nie trwała długo. Ze Stożka, tym samym szlakiem wróciliśmy na Soszów. Po drodze złapał nas deszcz, chyba tylko po to, żebyśmy na próżno nie nosili kurtek przeciw deszczowych bo po kilkunastu minutach znowu świeciło słońce. Przy wyciągu na Soszowie zjedliśmy smaczny obiad (zupa czosnkowa, zapiekanka i pierogi z bryndzą) bo założyliśmy, że po powrocie do szuflady nie będzie nam się chciało z niej wyjść. Z Soszowa niebieskim szlakiem zeszliśmy do Jawornika i naszego hotelu.  Resztę wieczoru spędziliśmy odpoczywając w pokoju, z pięknym widokiem na las i góry, których nie przysłaniały tym razem chmury ani mgła 😊

W Wiśle byliśmy od 5 do 7 czerwca 2020 roku

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.