Coron w dwa dni
Coron na wyspie Busuanga był naszym drugim przystankiem na Filipinach. Na tę wyspę przypłynęliśmy promem z El Nido (tu przeczytasz więcej o tym miejscu). Koszt takiego rejsu to 1760 php/osobę (ok. 128zł.) i trwa on cztery godziny. W planie mieliśmy dwa island hoppingi, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na jeden o nazwie Super Ultimate Tour tzw. best of the best. Ale zanim popłynęliśmy w rejs trochę pozwiedzaliśmy na własną rękę. Po dotarciu do hotelu Land2 Place i ogarnięciu się od razu ruszyliśmy w miasto. Zależało nam aby zobaczyć zachód słońca z Mt. Tapyas. Aby wspiąć się na sam szczyt należało pokonać 721 stopni, co przy tym upale i wilgotności było nie lada wyczynem (a zdawało nam się, że kondycję mamy jako taką, a tu życie zweryfikowało nas). Na szczęście widok wynagrodził nam trud wspinaczki. Zrobiło się już ciemno więc nie pozostało nam nic innego jak udać się na posiłek. Nie specjalnie odpowiada nam kuchnia filipińska ale jeść coś trzeba żeby nie paść na twarz i mieć siłę zwiedzać. Na stół wjechały tradycyjnie owoce morza.
Następnego dnia pożyczyliśmy w naszym hotelu skuter i udaliśmy się na zwiedzanie wyspy. Koszt za 8-12 godzin to 500php (ok.36zł.). Do tego koszt paliwa 165 php (ok.12zł.) i mogliśmy ruszać w drogę. W planie mieliśmy wodospad i dwie plaże. W samy mieście Coron właściwie nie ma plaż więc jeśli ma się ochotę poplażować trzeba jechać gdzieś dalej. Najpierw zajechaliśmy nad wodospad Concepcion Falls. Niestety o tej porze roku nie prezentuje się on zbyt okazale, gdyż pora sucha powoduje, że woda jest brunatna, a sam wodospad mały. Trafiliśmy jednak na małą uroczystość, którą zorganizowali sobie tamtejsi mieszkańcy nad samym wodospadem. Świętowali dzień matki w dość okazałym gronie rodziny i przyjaciół. Kiedy tylko zostaliśmy przez nich zauważeni od razu zaprosili nas do wspólnego biesiadowania. Zajęli się nami w cudowny sposób. Ani przez chwilę nie pozwolili nam stać z pustym talerzem czy szklanką. Do jedzenia przygotowali ryż, pieczone krewetki, grillowane ryby i arbuza. Wszystko rozłożone na stole zaimprowizowanym na murku otaczającym wodospad. Do picia była woda, sprite i oczywiście rum. Ciężko nam było się rozstawać z tak sympatyczną atmosferą jednak przed nami były do odwiedzenia dwie plaże.
Pierwsza plaża, którą odwiedziliśmy to Rio Playa, miejsce gdzie Busuanga River łączy się z morzem. Nie była tak ładna jak Duli Beach w El Nido ale miała swój urok. I praktycznie cała była dla nas. Kiedy już się zbieraliśmy podszedł do nas mężczyzna i powiedział, że musimy zapłacić 50 php (ok.3,66zł.) za wstęp na plaże. Grzecznie odmówiliśmy, tłumacząc, że nie widzieliśmy nigdzie takiej informacji więc skąd mamy wiedzieć czy mówi prawdę. Trochę jeszcze pomarudził nam ale my uparcie obstawaliśmy przy swoim. Wyjeżdżając z plaży postanowiliśmy dokładnie się rozejrzeć czy gdzieś nie wisi informacja o odpłatności i okazało się, że jednak tak. Tabliczka z napisami informującym o kwocie opłaty wisiała na bramie, ale gdy my przejeżdżaliśmy przez nią to była ona otwarta więc nie było widać tabliczki. No cóż, cebule rules.
Kolejna plaża na jaką pojechaliśmy to Ocam Ocam, czytaliśmy o niej wcześniej, polecali ją również ludzie spotkani przy wodospadzie. Plaża jest oddalona od miasta Coron o ok. 70 km. Dotarliśmy tam ok. godziny 15.00 i była właściwie pusta. W barze na plaży kupiliśmy świeże kokosy i postanowiliśmy zaczekać na zachód słońca. Plaża bardzo ładna ale niestety powoli zostaje zabudowywana domkami. Bialutki piasek, przeźroczysta woda i kołyszące się palmy sprawiają, że nie ma się ochoty z tamtą ruszać. Skorzystaliśmy z okazji, że byliśmy sami i polataliśmy dronem.
Gdy tak czekaliśmy na zachód słońca naszła nas jednak myśl, że długa droga przed nami i nie koniecznie chcielibyśmy ją w całości pokonywać po ciemku, szczególnie, że pierwsze 4 km. odchodzące od plaży to niezły hardkor. Zebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę, która ze względu na liczbę kilometrów i wszechobecne ciemności nie należała do najprzyjemniejszych. Generalnie wycieczka była bardzo udana, spotkanie przy wodospadzie na pewno jeszcze długo będziemy miło wspominać. Po drodze widzieliśmy wiele pięknych krajobrazów, szczególnie spodobała nam się rzeka Busuanga, z gęsto zarośniętymi brzegami. Sama trasa nie jest trudna, głównie jedzie się drogą okrążającą wyspę, jedynie czterokilometrowy dojazd szutrową drogą do plaży Ocam Ocam jest dość uciążliwy.
Naszedł kolejny dzień i island hopping. Na Coron panują zupełnie inne zasady niż w El Nido. W tym drugim wszystkie biura sprzedają wycieczki w tej samej cenie. Oczywiście jak kupuje się ich więcej można odrobinę utargować ale generalnie ceny wszystkich tour’ów są takie same. Również wycieczki zawierają te same atrakcje. Na Coron to dziki rynek. Każda firma sprzedaje za ile jej się podoba, a na dodatek zawartość pakietu może się różnić, pomimo tego, że nazwa tour’u jest taka sama. Trzeba dokładnie czytać ulotki, które nam wręczyli w liczbie kilku jak tylko wysiedliśmy z promu. Dodatkowo w El Nido dbają o środowisko i nie pozwalają wnieść na łódkę napoi w plastikowych butelkach. Również lunch podawany jest na naczyniach wielokrotnego użytku, to samo ze sztućcami. Na Coron mają to raczej w nosie bo nie było zakazu wnoszenia plastiku na pokład, a lunch podano nam na plastikowej zastawie z plastikowymi sztućcami. Wielka szkoda, że jedna wyspa tak się stara, a druga ma to w głębokim poważaniu. Zasada zero waste jest dla nas ważna i dlatego też w podróż wzięliśmy naczynia wielokrotnego użytku aby zminimalizować zużycie plastiku. Koszt naszego rejsu wyniósł 1500 php od osoby (ok.110zł.) i zawierał w sobie wszystkie dodatkowe opłaty, transfer z i do hotelu, lunch i kajaki.
W Twin lagoon czyli jak sama nazwa wskazuje laguny są dwie, oddzielone od siebie progiem skalnym, który można pokonać górą wspinając się po drabinie lub dołem przepływając pod skałami. Większość ludzi płynie dołem bo jest to największa atrakcja tego miejsca. Same laguny są dosyć duże, a otaczające je pionowe skały robią wrażenie. Szkoda tylko, że do drugiej laguny dosyć daleko wpływają łodzie, trochę odbiera to urok temu miejscu. Po lagunach trzeba pływać w kamizelkach ratunkowych, ten wymóg wprowadzono po tym jak utopił się jeden z turystów.
CYC Beach i Coral Garden czyli dwa w jednym. Żeby nie było wątpliwości, pełna nazwa to The Coron Youth Club Beach. Jest to niewielka skalista wysepka z przyjemną plażą, wokół części wyspy rosną mangrowce. Na plaży można spotkać też lokalsów urządzających sobie piknik. Na samej wysepce nic ciekawego nie ma, jednak wokół jest ładna rafa z wieloma kolorowymi koralowcami. Nam przedstawiono ją jako coral garden ale na nas nie zrobiła aż takiego wrażenia żeby można ją było nazwać tak dumną nazwą.
Charakterystyczną cechą wyspy Coron są jeziora ze słodką wodą. Baracuda Lake jest wyjątkowe z tego względu, że występują w nim warstwy wody słonej i słodkiej. Posiada ono tak zwaną odwróconą termoklinę, warstwa wody słodkiej, która jest na powierzchni przykrywa wodę słoną. Jednocześnie woda na powierzchni jest zimniejsza niż słona woda w niższych partiach. Jest to na pewno atrakcja dla nurków, których można tutaj spotkać. Pływając po powierzchni tego nie odczujemy. Samo pływanie w chłodnej wodzie jeziora jest przyjemne, chociaż można pływać tylko na niewielki wygrodzonym obszarze, resztę jeziora można tylko sobie pooglądać.
Skeleton wreck był kolejnym punktem do którego dopłynęliśmy. Jest to niewielka zatoczka w której zatopiony jest statek. Dziób znajduje się na głębokości kilku metrów więc jest dostępny dla snurkujących, pływa tam też sporo ryb, które nie przejmują się ludźmi.
W końcu przyszła pora na tradycyjny lunch. Zaczęło się dobrze bo wpłynęliśmy do spokojnej zatoczki, gdzie znajdują się altanki na palach ze stołami specjalnie przygotowane dla uczestników hoppingu. Przed lunchem była jeszcze chwila na kąpiel w morzu. Na niewielkiej plaży spotkaliśmy pewnego Hiszpana, który w towarzystwie dwóch filipinek zajęty był spożywaniem alkoholu, którym bardzo chętnie się dzielił ze wszystkimi. Następnie podano posiłek. Jakież było nasze rozczarowanie po posiłkach, które jedliśmy na hoppingach w El Nido ☹ Generalnie jedzenia było mało i było mało urozmaicone tj. ryby, krab i niewiele więcej.
Następnie popłynęliśmy do Kayangan Lake, to stąd pochodzą najbardziej charakterystyczne zdjęcia z Coron. Aby zrobić zdjęcie z widokiem na turkusowe wody otoczone skałami i rząd łódek przycumowanych do pomostu trzeba wspiąć się po stromych schodach i odstać swoje w kolejce, bo chętnych jest wielu. Jezioro znajduje się po drugiej stronie tego punktu widokowego, w sumie trzeba przemierzyć kilkaset stopni. Samo jezioro jest malownicze, otoczone pionowymi skałami. Można w nim popływać na ograniczonym obszarze jednak jest tam tłok jak na publicznym basenie. Nas widok tłumów na pomostach skutecznie zniechęcił i czym prędzej stamtąd uciekliśmy. Jest to najbardziej oblegane miejsce w trakcie całej wycieczki i pomimo, że miejsce jest na pewno piękne, to bardzo nas zawiodło.
Siete pecados czyli ostatnia deska ratunku. Był to ostatni punkt wycieczki i bardzo na niego liczyliśmy. Jest to prawdziwy koralowy ogród, gdzie rafa pomimo tłumów ludzi ją odwiedzających, nadal jest piękna. Rafa jest położona na niewielkiej głębokości więc jest doskonale widoczna dla snurkujących. Kolorowe ryby, piękna podwodna roślinność naprawdę robią wrażenie. Dla nas był to najlepszy punkt programu.
Na tym zakończyliśmy naszą wycieczkę, generalnie bardziej podobały nam się island hoppingi w El Nido. Tu było znacznie więcej ludzi i sama organizacja była gorsza. Może bylibyśmy bardziej zadowoleni gdybyśmy zdecydowali się na prywatny tour, ale kto wie? Jeśli chodzi o porównanie Coron i El Nido, to zdecydowanie wybieramy El Nido. Po początkowym szoku polubiliśmy to miasteczko i chętnie zostalibyśmy tam dłużej, za to Coron niczym nas do siebie nie przekonało. Oczywiście miło będziemy wspominać wycieczkę skuterem i ludzi którzy nas ugościli nad wodospadem ale mimo wszystko wolimy El Nido.