Trekking w górach w Rumunii
Plany były wielkie. Mieliśmy odbyć co najmniej dziesięć trekkingów ale pogoda pokrzyżowała nam plany i udało się tylko cztery razy wyjść w góry. Pierwszy tzw. rozchodniaczek był na Przełęczy Prislop i opis jego znajdziecie tutaj. O kolejnych trzech piszemy poniżej. Jedno jest pewne, tak nam się spodobało w górach, że na pewno tam wrócimy. Mało ludzi i dziko to coś, co bardzo nam odpowiada.
Góry Hasmas
Trekking w Górach Hasmas zaczęliśmy z Balan, jednego z najbrzydszych miasteczek, jakie widzieliśmy. Serio, same rozpadające się bloki, a okolica jest piękna, dookoła góry, aż prosi się o jakieś zagospodarowanie turystyczne. Dzień wcześniej szukaliśmy tam noclegu ale nie ma tam żadnych pensjonatów ani campingu i byliśmy zmuszeni spać w miasteczku obok tj. w Izvoru Muresului. Wyszliśmy z centrum miasta i doszliśmy do czerwonego szlaku, który prowadzi łatwą, leśną drogą do Polany (poiany) Targau. Na polanie pasły się konie i osioł, a dalej stado owiec, którego pilnowało osiem psów i tak się na nas patrzyły i szczerzyły kły, że ominęliśmy je z daleka, sporo zbaczając ze szlaku. Na polanie szlak czerwony spotyka się z niebieskim, stoi tam wiata, w której można odpocząć, oczywiście o ile psy wam pozwolą. Nam nie pozwoliły więc poszliśmy wyżej, w kierunku szczytu Stancilor (1461 mnpm), a po drodze widoki były obłędne. Na polanie, którą minęliśmy stoi kilka chat pasterskich, dalej widać też gospodarstwo. Żeby wejść na szczyt trzeba trochę zejść ze szlaku. Szczyt nie jest imponujący, z jednej strony jest polanka, a z drugiej skały i pod nimi przepaść. Nam w podziwianiu widoków trochę przeszkadzały chmury. Dalej poszliśmy w kierunku szczytu Ecem (1707mnpm). Po drodze minęliśmy kolejną polanę, na której pasły się konie i krowy. Ponownie obszczekani przez psy, ominęliśmy kolejne stado owiec. Rumuńskie psy pasterskie maja złą opinię, kiedyś zdarzało się, że atakowały turystów, teraz jest podobno trochę lepiej ale nie warto kusić losu. Na szczycie Ecem znajduje się krzyż, wokół jest kilka stromych skał, a widoki na dolinę są piękne. Cały masyw wygląda tak, że od strony wschodniej zbocze opada łagodnie, a od zachodu opada pionowo prezentując gołe skały, które widać z wielu kilometrów. Na szczycie masywu spędziliśmy dużo czasu bo każda skała wydawała nam się godna obfotografowania. Nawet położone w dolinie Balan wydaje się z tej wysokości ładne. Poszliśmy dalej bo najlepsze zostawiliśmy sobie na koniec.
Już w trakcie schodzenia ze szczytu znaleźliśmy kilka punktów z widokiem na Piatra Singuratica. Żeby tam dotrzeć musieliśmy zejść stromą i śliską ścieżką. Piatra Singuratica czyli Samotny Kamień przypomina trochę szczyty w Dolomitach. Pionowe skały robią wrażenie. Są tam wyznaczone trasy wspinaczkowe, jest też szlak kominem, zabezpieczony stalową liną. Nam wystarczyło podziwianie tego cuda z dołu. U podnóża Samotnego Kamienia stoi niewielkie schronisko obok którego można też rozbić namiot. Nie da się tam wjechać samochodem więc namiot trzeba tachać na górę. Z okolic schroniska jest super widok na Piatrę, Diabelski Młyn czyli formację skalną masywu Ecem i na najwyższy szczyt tych gór, czyli Hasmasul Mare. Do Balan można zejść dwoma szlakami, czerwonym i niebieskim. My wybraliśmy niebieski bo kończy się bliżej centrum miasta. Nie był to dobry wybór bo szlak został zniszczony zimą, gdy silny wiatr (120km/h) połamał wiele drzew na zboczach gór. Przez długi czas musieliśmy pokonywać powalone konary, raz górą, raz dołem. Nie było lekko ale daliśmy radę. Według mapy nasza trasa miała 17.7 km i miała nam zająć 6,5 godziny. Według apki liczącej kroki przeszliśmy 23 km i spędziliśmy na trasie ponad 8 godzin.
Szczyt Capra w Fogaraszach.
W celu odbycia tego trekkingu ruszyliśmy na najsłynniejszą drogę Rumunii czyli drogę Transfogaraską. Ale o tej drodze napiszemy innym razem, w końcu ten post ma dotyczyć gór. Góry Fogaraskie to drugi po Tatrach najwyższy masyw Karpat i najwyższe góry Rumunii. Najwyższe szczyty to Moldoveanu 2544 mnpm i Negoiu 2535 mnpm, pasmo ciągnie się na długości 70 km, a przejście szlakiem po grani zajmuje około tygodnia. Zaparkowaliśmy przy jeziorze Balea, które jest najwyższym punktem na trasie Transfogaraskiej, warto przyjechać tam rano bo później są tam straszne tłumy. Na szczęście większość ludzi zostaje nad jeziorem, tylko nieliczni zdobywają się na odrobinę wysiłku tak jak my. Od razu ruszyliśmy na trekking na przełęcz Caprei, a dalej na szczyt Capra 2494mnpm. Widoki z przełęczy są niesamowite, w dole widać serpentyny drogi wspinającej się na przełęcz, a powyżej szczyty Fogaraszy. Podejście na szczyt nie jest trudne, nam zajęło sporo czasu bo co chwilę zatrzymywaliśmy się żeby robić zdjęcia i podziwiać widoki. Na szczycie, tradycyjnie dla nas, nic nie było widać bo przyszły chmury, z tego powodu darowaliśmy sobie wchodzenie na znajdujący się obok szczyt Vanatorea lui Buteanu. Po zejściu niżej pogoda się poprawiła i w oddali widać było widać szczyty Fogaraszów, nawet najwyższy Moldoveanu i jezioro Caprei poniżej. Wróciliśmy na przełęcz i dalej zeszliśmy do jeziora Caprei. Nad jeziorem można rozbić namiot, chociaż nie ma tam żadnej infrastruktury, trochę żałowaliśmy że nie zabraliśmy swojego. Jest to dobra baza do zdobywania okolicznych szczytów, może następnym razem zatrzymamy się tam na dłużej. Dalej wróciliśmy nad jezioro Balea i po posiłku złożonym z bulza (czyli kulki z mamałygi z serem w środku) i kukurydzy z grilla, ruszyliśmy dalej.
Piatra Craiului
Nasz ostatni trekking to Piatra Craiului, czyli 20 kilometrowy grzebień górski ze szczytami powyżej 2000 mnpm. Najwyższy szczyt to Varful La Om 2238mnpm. Góry od strony zachodniej są bardzo strome i trudne do zdobycia, natomiast od strony wschodniej jest dużo łatwiej wejść na szczyt. Nasz camping znajdował się od zachodniej strony, która prezentuje się okazalej, a że szlak na La Om zaczynał się niedaleko, to postanowiliśmy powalczyć z tą górą. Zaczyna się spokojnie, szlak prowadzi drogą w głąb parku narodowego. Później jest mozolne podejście przez las do górskiego schronu Spirla. Dalej poszliśmy szlakiem do podnóża góry. Po osuwających się kamieniach doszliśmy do skalnych okien, formacji skalnej z okrągłymi otworami. Przy oknach zaczynają się prawdziwe trudności, żeby zobaczyć okna z góry trzeba wspiąć się przy pomocy stalowej liny. Dalej jest tylko ciekawiej, takich lin na szlaku jest chyba z 8-10, po pewnym czasie przestaliśmy je liczyć. Tam gdzie nie ma lin, też jest stromo. Podejście od schronu Spirla do schronu na grani zajęło nam 4 godziny. Dalej było jeszcze 20 minut granią na szczyt La Om i mogliśmy się cieszyć że zdobycia szczytu. Niestety z każdej góry trzeba zejść, a to zejście było wyjątkowo trudne. Wspinając się w kierunku szczytu było już bardzo trudno, ale dopiero zejście tą samą drogą dało nam nieźle w kość. Kasia dwa razy się popłakała, a jak nie płakała, to przeklinała Roberta i groziła rozwodem 😊. Kiedy już zeszliśmy, to stwierdziliśmy, że kiedyś będziemy się z tego śmiać. Ten moment jeszcze nie nadszedł. Powrót na camping zajął nam 5,5 godziny. To był nasz największy górski wyczyn, 1358 m przewyższenia na stromej skale dało nam w kość. Na pewno nie jest to szlak dla każdego i warto zabrać ze sobą kask i rękawiczki do wspinania się po skałach. Nasze dłonie od łańcuchów całe były poobcierane.
Na co jeszcze trzeba się szykować w górach? Ano na spotkanie ze stadem owiec 🙈. Oczywiście same owieczki nie są groźne, ale my wiedzieliśmy z czym to się wiąże. Są owieczki, to gdzieś muszą być psy pasterskie. Ale nie takie milusińskie, jakie spotykaliśmy do tej pory w polskich górach 😜. Te naprawdę pilnują swojego stada i nie opierdzielają się przy tej robocie. Mieliśmy, co prawda, gaz na psy ale naprawdę wolelibyśmy go nie używać. Jedyne co nam pozostało to:
- trzymać się z dala od owiec i psów,
- zachować spokój i nie uciekać,
- odejść spokojnie.
Musieliśmy cały kawał drogi odejść od szlaku ale dzięki temu psy nie zbliżyły się za bardzo do nas. Choć raz chciało nas okrążyć aż osiem takich psów 🤯. Najedliśmy się wtedy strachu, jak mało kiedy. Takich sytuacji mieliśmy kilka. I okazało się, że zachowaliśmy się zgodnie z zaleceniami, na które napatoczyliśmy się w necie kilka dni po ostatnim takim spotkaniu 😆.
Już po powrocie z urlopu przez przypadek w necie znaleźliśmy informację, że do zniechęcania natrętnych zwierzaków można użyć ultradźwiękowego odstraszacza – latarki albo ultradźwiękowego gwizdka. Zawsze to bezpieczniejsze dla psów niż gaz.
W Rumuńskich górach byliśmy w sierpniu 2021 roku.