6 miesięcy w Azji,  Azja,  Mjanma

Mandalay i okolice

Mandalay to ostatnie miejsce odwiedzone przez nas w Birmie i praktycznie ostatnie podczas półrocznej podróży po Azji południowo-wschodniej. Dojechaliśmy tam busem prosto z Monywy. Droga trwała ok. 3,5 godziny, a bilet kosztował 2 000 kiat (ok. 5 zł.).  Mandalay to drugie co do wielkości miasto w Birmie. W 1857 roku król Mingun przeniósł tu stolicę z Amarapury, jednak pozostała nią tylko do 1885 roku kiedy Birmę podbiły wojska Brytyjskie. W Mandalay i okolicach znajduje się wiele pięknych buddyjskich świątyń. Niedaleko znajdują się też wcześniejsze stolice Mjanmy. Nazwa brzmi niczym z Księgi tysiąca i jednej nocy, niestety specjalnie bajkowe to miasto nie jest. Poza super zabytkami jest to typowe azjatyckie miasto pełne hałasu, kurzu i chaosu. Ma swój urok ale wyobrażaliśmy sobie je zgoła inaczej.

Po przyjeździe do miasta rzuciliśmy okiem na mapę i postanowiliśmy pożyczyć rowery, które w naszym hotelu były za darmo. Pierwsze kroki skierowaliśmy do Kuthodaw Pagoda. To świątynia, którą otaczają białe stupy, w których kryje się 729 tablic z wyrytym tekstem Tripitaki czyli księgi zawierającej nauki Buddy. Dlatego świątynia zwana jest największą książką świata. Podobno na przeczytanie całego tekstu potrzeba pół roku ale nie mogliśmy znaleźć informacji jak to zostało zmierzone 🙈. Czy w trakcie czytania osoby miały czas na sen oraz ile czasu ciągiem książka była czytane🤔🤣. Świątynia została wybudowana w 1859 roku na zlecenie króla Mindona, a główna stupa jest wzorowana na Pagodzie Shwezigon z Bagan.

Nieopodal znajduje się Sandamuni Pagoda, która została zbudowana na miejscu tymczasowego pałacu króla. Król mieszkał tam zanim zbudowano właściwy pałac w Mandalay.  W świątyni znajduje się posąg buddy wykonany z żelaza, posąg waży ponad 18,5 tony i został przetransportowany do Mandalay z Amarapury w 1874 roku. Wokół pagody znajdują się 1774 małe białe stupy, w których umieszczono tablice z wyrytymi komentarzami do Tripitaki czyli księgi zawierającej nauki Buddy. Całość nie tworzy jednak książki tylko komentarz do niej, stąd największą książką pozostaje Kuthodaw. Chociaż pagody tutaj są ogrodzone to znaleźliśmy między nimi ślady po niezłej imprezce.

Następnie skierowaliśmy kroki do Maha Atulawaiyan (Atumashi Monastery). Ta oryginalna budowla powstała w 1857 roku i została zbudowana z drewna tekowego na murowanej podstawie i zwieńczona tarasowym dachem. W XIX był uważany za jeden z najwspanialszych budynków w Azji południowo wschodniej. W środku znajdował się posąg buddy, na którego czole umieszczono ogromny diament. Niestety diament gdzieś się zawieruszył po zajęciu miasta przez Brytyjczyków. W 1890 roku budynek doszczętnie spłonął i został odbudowany dopiero w 1996 roku. Podobnie jak w przypadku pałacu królewskiego do odbudowy wykorzystano skazańców.

Tuż obok znajduje się Shwenandaw Monastery, który został wykonany z drewna tekowego w typowym birmańskim stylu. Budynek jest bardzo bogato zdobiony, wiele jest tu misternych drewnianych rzeźb przedstawiających mityczne stwory, zwierzęta i rośliny. Można powiedzieć, że budynek jest trochę obieżyświatem. Początkowo był częścią pałacu królewskiego w Amanapurze, później został przeniesiony na teren pałacu królewskiego w Mandalay, gdzie był osobistą kwaterą króla Mindona. Po jego śmierci budynek został przeniesiony w obecne miejsce i przekształcony w klasztor. Nie wchodziliśmy do środka bo nie mieliśmy wykupionego biletu za 10 000 kiat (ok. 25 zł). Bilet ten poza monasterem obejmuje m.in. wejście do Pałacu, ale my po przeczytaniu wielu opinii w internecie zrezygnowaliśmy z odwiedzania tego miejsca więc bilet nie był nam potrzebny.

Shweinbin Monastery to kolejna odwiedzona przez nas świątynia wykonana z drewna tekowego, w tradycyjnym birmańskim stylu. Budynek stoi na palach, pomiędzy nimi można spotkać drzemiących lokalsów. Na terenie monastyru mieszka 35 mnichów. Świątynia została ufundowana w 1895 roku przez Chińskiego kupca, który ożenił się z Birmanką i zamieszkał w Mandalay.  Monastyr leży trochę na uboczu więc nie napotkacie tu wielu turystów, za to ciszy i spokoju będziecie mieli pod dostatkiem.

Drugiego dnia pobytu w Mandalay wypożyczyliśmy skuter (15 000 kiat za dzień, ok. 44 zł) i pojechaliśmy zwiedzać dawne stolice, które znajdują się w okolicach miasta. Zaczęliśmy od Sagaing (Sikong), które leży po drugiej stronie rzeki Irrawaddy. Sagaing było stolicą królestwa Sagaing w latach 1315-1364, a później jeszcze przez 4 lata (1760-1764) było stolicą Birmy. Miasto jest jednym z głównych ośrodków buddyzmu, znajduje się tu wiele klasztorów, a nawet międzynarodowa akademia buddyzmu. Na kilku wzgórzach wokół miasta znajduje się ponad 300 budynków religijnych, najlepiej widać to z drugiego brzegu rzeki, wszystkich mniejszych i większych pagód nie sposób zliczyć.

Ponieważ nie da się zobaczyć wszystkiego, zdecydowaliśmy się na zwiedzenie świątyń na trzech wzgórzach oraz międzynarodową akademię buddyzmu. Zaczęliśmy od Soon U Ponya Shin Pagoda, jednej z najstarszych świątyń zbudowanej w 1312 roku. Świątynia stoi na szczycie Sagaing Hill, a w środku znajduje się ogromny pomnik Buddy. Kasi najbardziej spodobały się kolorowe płytki na podłodze wokół świątyni. My na wzgórze wjechaliśmy skuterem ale dla chętnych przygotowane są schody osłonięte przed słońcem daszkiem, niestety nie znaleźliśmy informacji ile ich jest😉  Słyszeliśmy że są jakieś opłaty za wstęp na wzgórze ale od nas nikt nie zażądał kasy, płaciliśmy tylko 300 kiat (ok. 0,88 zł.) za parking.

Kolejną świątynią była U Min Thonze Temple zwana świątynią 30 jaskiń. Nazwa pochodzi od 30 wejść do półkolistej galerii w której znajduje się 45 posągów Buddy. I właśnie ta galeria robi największe wrażenie, szczególnie z zewnątrz bo posągów buddy widzieliśmy już w Birmie tysiące.

Później pojechaliśmy na kolejne wzgórze do Uminkoeze Pagoda. Samo dotarcie na szczyt było pełne emocji, było tak strono, że nasz skuter ledwo dawał radę. Ale udało się i w nagrodę mogliśmy zwiedzać tę świątynię zupełnie sami. Jest to bardzo ciekawa pagoda, wewnątrz są galerie z posągami Buddy oczywiście, można też wejść na wyższy taras.

Wracając z Uminkoeze Pagoda znaleźliśmy mały drewniany monastyr, niestety nie znamy jego nazwy. Świątynia stoi wśród drzew u podnóża góry i jak wszystkie birmańskie budowle z drewna tekowego była pięknie zdobiona rzeźbionymi w drewnie ornamentami.

Ostatnim przystankiem była Międzynarodowa Akademia Buddyzmu, nie słyszeliśmy o niej wcześniej ale przyciągnęła naszą uwagę ogromna kopuła, którą widać z Sagaing Hill. Akademia powstała w 1994 roku i prowadzi kursy licencjackie i magisterskie z zakresu studiów buddyjskich.

Z Sagaing pojechaliśmy do Inwy, która była stolicą królestwa najdłużej i najczęściej ze wszystkich Birmańskich miast. Najdłużej bo w sumie 360 lat, i najczęściej bo aż 5 razy od 1365 do 1839. W 1839 seria trzęsień ziemi zmieniła miasto w ruinę, stolica została przeniesiona do Amarapury, a Inwa przeistoczyła się w wioskę, którą jest obecnie.

W Inwie odwiedziliśmy Me Nu’s Brick Monastery (Maha Aungmye Bonzan Monastery) imponujący klasztor, wyjątkowy bo wykonany z cegły, a nie drewna. Klasztor jako jeden z nielicznych budynków został odbudowany po trzęsieniu ziemi. Niedaleko klasztoru znajduje się wieża strażnicza, jedyna pozostałość po pałacu królewskim, niestety stan konstrukcji nie pozwala na wspinanie się na jej szczyt. Poza tym odwiedziliśmy kilka stup, które napotkaliśmy po drodze. Sama droga do Inwy też jest ciekawa, częściowo biegnie starą ceglaną drogą królewską. Niestety obecnie pokryta jest asfaltem ale po bokach ciągnął się białe ozdobne krawężniki.

Następnie udaliśmy się na zachód słońca na U Bein Bridge, który powstał w 1851 roku po przeniesieniu stolicy z Inwy do Amarapury. Do budowy mostu użyto drewna tekowego z dawnego pałacu królewskiego w Inwie. Most jest uznawany za najstarszy i najdłuższy most tekowy na świecie i ma długość 1,2 kilometra. Most stoi na 1089 słupach w większości drewnianych, jednak część z biegiem czasu została wymieniona na betonowe. Jest to jedna z największych atrakcji Birmy o czym się przekonaliśmy. Nie polecamy zachodniego wejścia na most ponieważ to tam podjeżdżają autokary z wycieczkami, a do mostu trzeba dojść alejką ze straganami. Tłok jest taki, że nie można się przecisnąć. My się poddaliśmy i okrążyliśmy jezioro, przy wschodnim wejściu spotkaliśmy tylko lokalsów, można było spokojnie spacerować po moście. Żeby obserwować zachód słońca polecamy zejście na wysepkę, która jest na środku jeziora i jest tam nawet knajpka.

Kolejnego dnia ruszyliśmy na wycieczkę pociągiem w relacji Mandalay- Lashio. Chcieliśmy dojechać do pierwszej stacji za słynnym wiaduktem Gokteik. Wiadukt został zbudowany w 1901r. przez firmę amerykańską i był to jedyny most w imperium brytyjskim zbudowany przez USA. Był też najwyższym mostem w imperium brytyjskim. Bilet na upper class kosztował 4000 kiat (ok. 10 zł). W tej klasie są wygodne fotele, natomiast w klasie ordinary są drewniane ławki. Pociąg rusza z Mandalay o godz. 4.00 nad ranem 🙈 i do naszej stacji Nawngpeng powinien dojechać po ok. 8 h. Po drodze można podziwiać mijane wsie, góry i pola, a w samym pociągu podglądać życie lokalsów. Niestety przez 10 godzin przejechaliśmy… 90 km🙈. Słyszeliśmy, że w Mjanmie pociągi mają opóźnienia ale, że aż takie🤯. Żeby wrócić tego samego dnia musieliśmy złapać, jeszcze przed wiaduktem, pociąg powrotny.  Trafił nam się jakiś policyjno-wojskowy transport ale lepsze to niż nic🤪. Tak więc wiadukt nie był nam dany tym razem😶. Sama jazda pociągiem jest pełna wrażeń. Najpierw pociąg wspina się powoli na płaskowyż, co wygląda tak jakby nie mógł się zdecydować, w którą stronę jechać bo raz jedzie do przodu, a później do tyłu i znowu do przodu. Na płaskowyżu pociąg przyspiesza do zawrotnych trzydziestu kilku kilometrów na godzinę i wtedy zaczyna się zabawa😊 Pociągiem zaczyna tak bujać, że ciężko utrzymać się na siedzeniu, przez okna sypią się liście z krzaków, które rosną bardzo blisko torów. Zabawa jak w wesołym miasteczku. Gdy pociąg zwalnia przez okno można oglądać niewielkie birmańskie wioski i ludzi pracujących na polach. Chociaż żałujemy, że nie zobaczyliśmy mostu, to podróż pociągiem okazała się ciekawym przeżyciem.

Do odwiedzenia pozostało nam jeszcze Mingun. Dostaliśmy się tam łódką za 5000 kiat za osobę w obie strony (ok.13 zł). Łódka do Mingun odpływa z portu o godz. 9.00 i wraca o 12.30. Łódek jest wiele ale wszystkie wypływają o tej samej godzinie. Płynie godzinę w jedną stronę. Można też dojechać tam skuterem ale nam było szkoda czasu (40 km. w jedną stronę). Wstęp do strefy archeologicznej to 5000 kiat (ok. 13 zł). Zwiedzanie zaczęliśmy od Hsinbyume Pagoda, która została zbudowana w 1816r. i była dedykowana zmarłej księżniczce. Pagoda ta różni się kształtem od innych pagód w Mjanmie bo jej kształt ma przypominać świętą górę Meru. Jest to jedno z najczęściej fotografowanych miejsc w Birmie. Pagoda jest śnieżnobiała i otoczona tarasami, na których na pewno zobaczycie pozujące turystki, jeśli akurat sami nie będziecie cykać sobie fotek. Polecamy zacząć właśnie od tej świątyni. Przez to, że znajduje się najdalej od portu, wszyscy docierają tam na końcu, więc jeśli zmienicie kierunek zwiedzania, to jest szansa, że na miejscu nie będzie zbyt wiele osób i będziecie mogli cieszyć się tą piękną pagodą prawie w samotności.

Następnie był Mingun Bell. To ponoć najcięższy dzwoniący dzwon na świecie. Waży 90 ton i powstał w roku 1810. Miał zostać umieszczony w niedokończonej pogodzie Pahtodawgyi. Można wejść „do środka” choć uczucie jest nieco dziwne. Cały czas mieliśmy z tyłu głowy, że dzwon może spaść więc Kasia szybko stamtąd uciekła😊.

Kolejna była  Pahtodawgyi czyli niedokończona Pagoda. Miała to być największa pagoda na świecie, o wysokości 170 metrów wysokości. Zgodnie z legendą budowa nie została dokończona z powodu przepowiedni, że po jej ukończeniu kraj przestanie istnieć. Do czasu przerwania prac zbudowano 1/3 budowli i obecnie ma ona 50 metrów wysokości. Pagoda zbudowana jest z cegły i dla wzmocnienia opasano ją żelaznymi łańcuchami. Jej budowę rozpoczęto w roku 1790, niestety trzęsienie ziemi w 1839 r. poważnie uszkodziło Pagodę, co prawdopodobnie było prawdziwym powodem przerwania budowy.

Na koniec udaliśmy się aby zobaczyć ruiny dwóch ogromnych posągów lwów, które stoją przed pagodą nad brzegiem rzeki. One również zostały zniszczone podczas trzęsienia ziemi. Teraz z daleka przypominają bardziej słonie 🙈. Szczególnie, że najlepiej zachowały się ich tyłki 🤣. Czas szybko minął i musieliśmy wrócić do portu, gdzie czekał na nas prom.

Przez większą część naszego pobytu stołowaliśmy się w knajpce Pan Cherry Noodle House i możemy to miejsce polecić ze względu na bardzo dobre jedzenie. Niestety obsługa nie należy do zbyt sympatycznych (co jest dziwne mając na uwadze, że Birmańczycy to zazwyczaj przesympatyczni ludzie) ale ważne, że można dobrze zjeść. Jeśli nie było nam tam po drodze, to żywiliśmy się różnego rodzaju smażeniną na ulicy np. naleśnikiem a’la pizza i jajkami w cieście.

W Mandalay byliśmy od 17 do 21 października 2019 roku

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.