Flores – zielona wyspa
Na Flores w Indonezji przylecieliśmy z Raja Ampat (o naszym pobycie w ostatnim raju na ziemi możesz przeczytać tutaj). Droga nie była prosta i szybka. Najpierw łódź z Kri z naszego homestay’a na wyspę Wasai, stamtąd prom na Sorong. Z Sorong samolotem do Makassar, a następnie również samolotem do Maumere. Prawie dwa dni w podróży ale było warte dla tych rajskich widoków i cudnych raf Raja Ampat.
Nasz plan objazdu Flores wyglądał następująco: Maumere-Ende-Bajawa-Ruteng-Labuan Bajo. Trzeba pamiętać, że Flores nie jest tak skażone i zepsute turystyką jak np. Bali czy Lombok. Ma to swoje plusy w postaci naprawdę niewielkiej liczby turystów, ale też ma minusy. Infrastruktura nie jest tak dobrze rozwinięta, do czego niektórzy mogą być przyzwyczajeni. Również porozumiewanie się w j. angielskim też do łatwych nie należy. Do wielu atrakcji, typu wodospad, ciężko się dostać bo droga nie jest oznaczona, a dostęp niełatwy.
Po przylocie do Maumere zameldowaliśmy się w hotelu Mathilda. Wybraliśmy najtańszą opcję ale na szczęście pokój miał łazienkę i śniadanie w cenie. Pewnie nie kosztował zbyt wiele, w porównaniu do innych, bo jest nowy i zbierał opinie na booking’u kusząc niską ceną. Samo miasto do ładnych nie należy, a prawdę mówiąc jest to chyba najbrzydsze miasto na Flores. Nie ma tam też wiele do roboty. W okolicy można obejrzeć tradycyjne wioski, gdzie kobiety zajmują się tkaniem Ikatu, można też wspiąć się na wulkan Egon. W 1989 Maumere odwiedził Jan Paweł II, w mieście można znaleźć pamiątki po tej wizycie jak np. złoty pomnik Jezusa.
W 1992 roku miało miejsce trzęsienie ziemi i tsunami w wyniku, którego na całej wyspie Flores zginęło 2 500 ludzi, z czego w samym Maumere aż 1 500, również 90% budynków uległo zniszczeniu. Zniszczona została też rafa koralowa u wybrzeży wyspy. O skutkach tsunami przypomina niezbyt urodziwy pomnik w centrum miasta.
Ponieważ w mieście nie było prawie wcale turystów, wzbudziliśmy sporą sensację.
Skoro w mieście nie było nic do zobaczenia, to następnego dnia wzięliśmy skuter (koszt 100 000 IRD tj. ok. 26 zł, załatwiony przez pracownika hotelu tzn. jego kolega nam pożyczył) i ruszyliśmy w trasę. Zaczęliśmy od Koka Beach, która znajduje się ok. 50 km. od Maumere. Ponoć to najładniejsza plaża na Flores, nie mamy porównania bo na innych nie byliśmy ale nam bardzo się ona spodobała. Najlepiej wspiąć się na punkt widokowy (koszt 5 000 IDR czyli ok. 1,30 zł.) bo stamtąd roztacza się wspaniały widok na obie plaże. Na plaży można zjeść tanią i dobrą rybkę z grilla.
Po drodze rzuciły nam się w oczy groby na podwórkach. Zwyczaj chowania zmarłych obok domu jest powszechny na Flores i chociaż od kilku lat jest zakaz takich pochówków, to chyba nikt się tym nie przejmuje. Prawie każdy dom ma taki grób lub kilka, zbudowany z płytek ala łazienkowe i ozdobiony wizerunkami świętych. Mieszkańcy mają dość luźne podejście do nich, dzieci się na ich bawią, psy wylegują a dorośli traktują jak ławeczkę. Sama droga na plażę też robi wrażenie, gdyż jest mnóstwo zakrętów i wspaniałe widoki na góry i zielone doliny.
W drodze powrotnej z plaży trafiła nam się świątynia jakby żywcem wyjęta z Bali.
Na koniec dnia zajechaliśmy do wioski na palach Wuring. Jest to rybacka wioska Bugisów i Bajo czyli morskich cyganów. Trudnią się oni łowieniem ryb i budowaniem małych łodzi. W czasie wspomnianego wcześniej tsunami, wioska ta została bardzo zniszczona i część ludzi opuściła ją na zawsze. Warunki w jakich żyją tam ludzie to był dla nas szok. Domy wyglądają jakby ledwo kupy się trzymały, wszędzie porozrzucane śmieci, które pływają też w wodzie. Strach pomyśleć o tych wszystkich chorobach i bardzo żal ludzi, że żyją w takich podłych warunkach.
Kolejnego dnia udaliśmy się lokalnym busem do Ende (koszt 100 000 IDR tj. ok.26 zł. za osobę). Mieliśmy do przejechania ok. 140 km. Już sama podróż jest mega wyzwaniem. Droga jest bardzo kręta, bus upchany do granic możliwości, dym z papierosów cały czas i głośna muzyka. Do tego chorujący lokalsi o słabych żołądkach dopełniają obrazu prawie 5 godzinnej podróży. W Ende spędziliśmy prawie trzy dni. Jest to największe miasto na Flores i ma ok. 80 000 mieszkańców. To ośrodek turystyczny i handlowy regionu rolniczego (uprawa ryżu, kukurydzy, kawowca, palmy kokosowej i drzewa sandałowego). Polecamy nasz homestay Dasi. Pokój z łazienką, dobre śniadanie, miła i pomocna obsługa. Tylko, jak prawie wszędzie, zimna woda. Spodobał nam się pomysł na sprzedaż piwa z samoobsługą. W jadalni jest lodówka pełna piwa, a na lodówce puszka na pieniądze, trzeba wrzucić do puszki 35 000 IDR i można wziąć sobie piwko. Na obiad polecamy udać się do Pari Koro Restaurant. Dobre jedzenie, a ceny zbliżone do tych w warungach (tylko porcje nieco mniejsze). Na miejscu pożyczyliśmy skuter na dwa dni (100 000 IDR tj. ok.26zł. za dzień) i ponownie ruszyliśmy zwiedzać okolicę.
Pierwszego dnia zaczęliśmy objazd od plaży Blue Stone, która jest oddalona od Ende o ok. 30km. Już na samym początku zaczęło się od extra atrakcji, a mianowicie mega korka na jedynej drodze prowadzącej do plaży. Usuwali z drogi osuwisko i musieliśmy dość długo czekać, aż puszczą tamtędy ruch. W końcu się udało się i ruszyliśmy dalej. Po drodze mieliśmy cały czas piękne widoki, gdyż Flores to bardzo zielona wyspa, poza tym droga prowadziła wzdłuż wybrzeża. Z jednej stromy cudownie niebieskie morze, a z drugiej zielone wzgórza, czego chcieć więcej? Plaża Blue Stone, jak sama nazwa wskazuje, pokryta jest niebieskimi (ale nie tylko) kamieniami. Okoliczni mieszkańcy żyją ze zbierania ich i sprzedaży tego cennego surowca. Jego cena zależy od koloru i kształtu. Duże wrażenie robi dźwięk uderzających o siebie kamieni pchanych przez fale. Przy plaży znajduje się bar, gdzie można coś zjeść i napić się wody z kokosa.
Następnie udaliśmy się na poszukiwanie plaży CinCin, charakterystycznym elementem tej plaży jest skalne okno. Niestety nawigacja spłata nam figla i nie udało nam się jej znaleźć, a jedynie spojrzeć na nią z klifu ulokowanego naprzeciwko.
Lekko zasmuceni tym faktem pojechaliśmy do wodospadu Kede Bodu. Tu również mieliśmy problem z trafieniem (jak wspomnieliśmy, atrakcje zazwyczaj nie są oznaczone). Najpierw pojechaliśmy za wysoko, bardzo dziurawą drogą później trafiliśmy” na słuch” po szumie do czegoś, co wodospadem nie było, a jedynie małym źródełkiem tryskającym ze skały. Niezrażeni szukaliśmy dalej. Droga była szutrowa i zaliczyliśmy pierwszy upadek na skuterze. Na szczęście jechaliśmy powoli więc skończyło się na lekkich otarciach. Aby dojść do wodospadu trzeba przedzierać się przez dżunglę, a na koniec i tak nie ma powodów do radości bo pomimo tego, że sam wodospad jest fajny, to okolica jego jest totalnie zaniedbane i nie można się w nim schłodzić. Wodospad musiał być kiedyś zagospodarowany o czym świadczy betonowa (chociaż teraz już mocno zarośnięta) ścieżka oraz resztki budynków, które teraz blokują przejście pod sam wodospad.
W drodze powrotnej mijaliśmy kobiety robiące pranie w rzece. Okazało się, że nadal nie usunęli osuwiska i ponownie musieliśmy czekać, aż pozwolą nam przejechać. Tym razem o wiele dłużej, co spowodowało nerwowość wśród lokalsów i doszło do bójki. Musiała interweniować policja.
Kolejnego dnia udaliśmy się na wulkan Kelimutu aby zobaczyć słynne kolorowe jeziorka. Mieliśmy do pokonania 60 km. bardzo krętą drogą, a że chcieliśmy dotrzeć tam na wschód słońca, wstaliśmy o 2.30 rano. Droga zajęła nam trzy godziny, zamiast planowanych dwóch, ale nie był to główny problem. Jak wyjechaliśmy to od razu zaczął padać deszcz, który wzmagał się z każdym kilometrem. Następnie pojawiła się duża mgła, która jeszcze nas spowolniła. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce i wspięliśmy się na górę okazało się, że tam pogoda się nie poprawiła i nic nie widać. A właściwie widać, ale tylko bardzo gęstą mgłę. Za wejście zapłaciliśmy po 150 000 IDR za osobę (ok.40zł.) a w planie nie mieliśmy pojawić się tu ponownie, więc postanowiliśmy poczekać, licząc na to, że pogoda się poprawi. Spędziliśmy ponad trzy godziny w punkcie informacji turystycznej, ale niestety pogoda nie uległa poprawie więc wróciliśmy do Ende, ponownie pokonując drogę w ulewie. Totalnie przemoczeni i zmarznięci dotarliśmy do homestey’a marząc o kąpieli w ciepłej wodze, ale nic z tego. Ciepłej wody tam nie było.
Kiedy już się nieco ogrzaliśmy pojechaliśmy na obiad do warunga na plaży, a następnie oglądać zachód słońca na Black Beach. Przez chmury zachodu właściwie nie było widać, ale plaża sama w sobie jest bardzo fajna.
Kolejnego dnia opuściliśmy Ende i ruszyliśmy w stronę Bajawy. Ponownie mieliśmy do pokonania ok. 130 km., jechaliśmy prywatnym vanem (transport zorganizował nam pracownik homestey’a, koszt ten sam jak za publiczny bus ale wygodniej). Oczywiście nie obyło się bez atrakcji. Tym razem jechaliśmy z księdzem i starszym miejscowym małżeństwem. Mieliśmy więc śpiewy kościelnych pieśni i odmawianie różańca. W takich okolicznościach nasza podróż musiała przebiec bezpiecznie.
Bajawa to miasteczko otoczone górami, położone na wysokości 1500 m.n.p.m. Jest najwyżej położoną miejscowością na Flores i najzimniejszą, o czym mieliśmy okazję się przekonać, śpiąc po raz pierwszy pod kołdrą i trzęsąc się z zimna. Zimna woda w łazience też nie napawała optymizmem. My zatrzymaliśmy się w Kristian Homestay. Miejsce w miarę spoko, pokój z łazienką, mili i uczynni właściciele i dobre śniadania. Miasteczko samo w sobie ładne nie jest, przypomina trochę Zakopane 30 lat temu tylko bez Krupówek, ale my tu przybyliśmy eksplorować okolicę. Flores jest w większości zamieszkana przez katolików, o czym świadczą ogromne kościoły wyróżniające się na tle innym zabudowań. Żyje tu jednak też wielu muzułmanów, więc nie zdziwcie się jak obudzi Was głos imama. W Bajawie można łatwo zaobserwować, że wyznawcy obu religii mogą żyć razem, w samym centrum miasteczka po jednej stronie ulicy stoi kościół katolicki, a po drugiej meczet.
Ponownie pożyczyliśmy od naszych gospodarzy skuter (magiczna kwota 100 000 IDR tj. ok.26 zł. za dzień) i ruszyliśmy zwiedzać okolicę. Zaczęliśmy od wizyty w tradycyjnej wiosce Bena. Zamieszkuje je plemię Ngada, które jest społeczeństwem matriarchalnym i to kobiety pełnią role przywódcze. Zajmują się tkactwem. Możemy tam zobaczyć tradycyjny układ zabudowy tj. dwa rzędy domów z dziedzińcem pośrodku, na którym znajduje się ołtarz. Pod ołtarzem suszy się kakao i orzechy. Nie przepadamy za tego typu atrakcjami, bo krępuje nas chodzenie po cudzych podwórkach, ale w tym miejscu nie ma się takiego uczucia. Żeby choć trochę wynagrodzić to nasze szwędactwo kupiliśmy sobie po sznurkowej bransoletce. Koszt wstępu do wioski to 25 000 IDR (ok.7zł.). Kolejna odwiedzona przez nas tradycyjna wiosna leży ok. 200m. dalej i nazywa się Luba. Tu za wstęp nie płaciliśmy. Jest podobna do wioski Bena ale, że leży tak blisko, można do niej zajrzeć. Nad wioskami góruje wulkan Inerie, jego charakterystyczny stożek widać zresztą z wielu punktów w okolicach Bajawy.
Malanage Hot Spring to nasz kolejny przystanek tego dnia. Tu łączą się dwa strumienie, z gorącą i zimną wodą. Bardzo przyjemne uczucie i idealne miejsce na relaks. Można jednocześnie moczyć się w gorącej i zimnej wodzie. Wstęp 10 000 IDR (ok.2,60zł.), na miejscu jest przebieralnia.
Na koniec odwiedziliśmy wodospad Ogi o wys.30m. Niestety jest ogrodzony i nie można się w nim kapać. Wstęp to koszt 40 000 IDR (ok.11zł.).
Kolejnego dnia ruszyliśmy do Ruteng. Długość trasy z Bajawa to 130 km. , czas przejazdu ok. 5 godzin i cena standardowa 100 000 IDR za osobę (ok.26 zł). Transport również załatwił nam nasz gospodarz i odbył się publicznym busem. Ponownie samo miasto to nic ciekawego. Zamieszkaliśmy w D-Rima Homestay, który możemy polecić. Sympatyczni i uczynni właściciele, pyszne śniadanie i co najważniejsze, ciepła woda w kranie pierwszy raz na Flores. Odpoczęliśmy po podróży i kolejnego dnia ruszyliśmy skuterem na zwiedzanie okolicy. Tu, tak samo jak w wcześniejszych miejscach, koszt najmu skutera za jeden dzień to 100 000 IDR (ok. 26 zł.). Zaczęliśmy od Spider Web Rice Field czyli pól ryżowych w kształcie pajęczyny. Wstęp na punkt widokowy 15 000 IDR (ok.4 zł). Podobieństwo do pajęczyny nie było zamierzone ale wynika z tradycji rolnictwa rdzennych mieszkańców. Wieki temu ziemia uprawna była dzielona przez całą wioskę. Pola gminne były okrągłe i każdej rodzinie przydzielano segment pola ryżowego, promieniujący od środka na zewnątrz. Im więcej zasobów miała rodzina tym większy był „kawałek ciasta”. Widok jest naprawdę ciekawy, my trafiliśmy na okres żniw więc ryż na polach miał słomkowy kolor, a część pól była już pusta. Nie było jednak problemu z rozpoznaniem charakterystycznego kształtu pól.
Następnie ruszyliśmy do wioski Todo, a po drodze mijaliśmy cudowne widoki pól ryżowych. Wioska ta, to jedna z niewielu okazji aby zobaczyć tradycyjne domy ceremonialne. W przeszłości Todo było także centrum królestwa Manggarai i domem królewskiego klanu. Klan Todo był dominującą siłą w południowym Manggarai na długo przed tym jak holenderska administracja zaczęła angażować się w lokalną politykę. Przywódca klanu został wybrany na króla przez holenderski rząd kolonialny w 1930r. Członkowie klanu twierdzą, że przybyli z Sumatry setki lat temu z przywódcą o imieniu Mashur. W przeszłości wokół kompangu, w rytualnym centrum wioski, znajdowało się 9 „domów bębnów”. Niestety domy zostały zrujnowane. W 1992 r. przy wsparciu katolickiego kapłana, który żałował rozpadu lokalnego dziedzictwa, odbudowano jeden z domów. W kolejnych latach kontynuowano prace i obecnie w wiosce stoi 6 tradycyjnych budowli. Wstęp do wioski wraz z powitalną kawą, oprowadzeniem i wysłuchaniem historii to 50 000 IDR (ok. 13zł.). Okoliczni mieszkańcy dobrze wspominają też polskiego księdza, który przybył tam w latach 60-tych i zorganizował fundusze z Niemiec i Szwajcarii na budowę dróg między wioskami.
Następnego dnia udaliśmy się do Labuan Bajo aby popłynąć na dwudniowy rejs na Komodo.
Przykładowe ceny:
- Skuter – 100 000 IDR za 1 dzień (ok.26 zł.)
- Transport pomiędzy miasteczkami 100 000 IDR (ok.26 zł.), niezależnie czy to publiczny bus czy półprywatny van.
- Obiad dla dwóch osób z napojami ok.100 000 IDR (ok. 26 zł.)
- Paczka chipsów 10 000 IDR (ok.2,60 zł.)
- Pranie 5 kg. 100 000 IDR (ok.26 zł.)
- Lód typu sorbet 5 000 IDR (ok.1,30 zł.)
- Banany smażone 6 szt. 5 000 IDR (ok.1,30 zł.)
- Słodka bułeczka 5 000 IDR (ok.1,30 zł.)
- Duże piwo ok.35 000 IDR (ok. 9 zł.)