Brunei, nie taki diabeł straszny jak go interneta malują
Do stolicy Brunei, Bandar Seri Begawan, przypłynęliśmy promem z Kota Kinabalu (o naszym pobycie w stanie Sabah możesz przeczytać tutaj), a właściwie dwoma promami. Z Kota Kinabalu do Labuan (godz. 8.00 i na miejscu jest się ok. 11.30). Jest tam strefa wolnocłowa więc można zrobić zakupy i następnie z Labuan (godz. 13.30) do Muara BSB. Na miejscu byliśmy ok. 15.00. Koszt łączny obu biletów za osobę, które kupuje się w porcie to 63,60 myr (59 zł). Do tego terminal fee w Labuan 5 myr (4,60 zł). Następnie autobus (nr 33) z portu zawozi nas na przystanek autobusowy w mieście (jedzie się kilka minut), gdzie na tym samym bilecie jedziemy (bus nr 39) do centrum Bandar Seri Begawan. Przejazd trwa ok. 30 min. Nad siedzeniami są pomarańczowe przyciski. Jak się go naciśnie, to kierowca zatrzymuje się. Take luksuksa 😊. Koszt 1 dolar brunejski (ok. 2,90 zł). Autobus jest tani ale widać, że sułtan żałuje kasy na komunikację bo pojazdy są stare i mało komfortowe. Prostszy ale droższy (ok. 100 zł) sposób dostania się do Brunei to autobus, który zgodnie z rozkładem jedzie 7h ale zdarza się, że i 10h. To okazja kilkukrotnego przekroczenie granicy. I najdroższy ale i najszybszy sposób to samolot. Koszt, jak my sprawdzaliśmy, to ok. 300 zł.
Jadąc do Brunei w sumie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Sporo przeczytaliśmy w necie, ale gdzieś pod skórą czuliśmy, że duża część informacji to bzdury. Postanowiliśmy zwiedzić tylko stolicę, choć ten kraj ma więcej do zaoferowania np. trekking w dżungli czy do wodospadu. Jak się bardzo spręży, to Bandar Seri Begawan można zwiedzić w jeden dzień. My rozłożyliśmy poznawanie tego miasta na dwa dni, co umożliwia nam niespieszne zwiedzanie. Ostatnio preferujemy slow travel. Na miejsce, jak już wspomnieliśmy, dotarliśmy późnym popołudniem. W związku z tym wielkich planów nie mieliśmy. Postanowiliśmy zameldować się w hotelu i następnie ruszyć na poszukiwanie jedzenia. Przez booking zarezerwowaliśmy 3 noce w Joy Rest Hotel, i to była mega pomyłka. Niestety noclegi są tu drogie (nasz kosztował ok. 270zł. za 3 noce), więc wybieraliśmy najtańszy. Ale za te pieniądze spodziewaliśmy czegoś lepszego. Pokoje były oddzielone kartonową ścianą, nie dochodzącą do samego sufitu, więc można było bez wychodzenia z pokoju pogadać z sąsiadem 5 pokoi dalej. Z materaca na łóżku wyłaziły sprężyny, internet w pokoju był w zaniku. A jak się chciało skorzystać z netu w części wspólnej to trzeba było znosić płacz dziecka i najazd rodziny, ponieważ właściciele w strefie wspólnej prowadzili codzienne życie. Śniadanie słabe, wszystko zimne (np. jajka czy parówki). Ciepła woda tylko pod jednym prysznicem, w pozostałych zimna. W łazienkach brudno. Na dodatek nie chciano nam wydać klucza dopóki nie zapłacimy więc musieliśmy z plecakami latać po mieście i szukać bankomatu. Płatne ręczniki i kawa. Ogólnie nasz najgorszy nocleg, od czasu kiedy wystartowaliśmy w podróż prawie 3 miesiące temu.
Po ogarnięciu kasy i wydaniu nam kluczy, rzuciliśmy plecaki i udaliśmy się w poszukiwanie czegoś do zjedzenia. Mieliśmy mega szczęście, bo kiedy przyjechaliśmy do miasta obchodzono urodziny sułtana i wieczorami ulice zamieniały się w istny street food. Większość potraw kosztowała 1 $ brunejskiego (ok. 2,80 zł) więc postanowiliśmy przechadzać się pomiędzy stoiskami i próbować różności. Wjechało roti, satay, shake kokosowy i wiele innych pyszności. Wieczorem poszliśmy na spacer wzdłuż rzeki, która wieczorem była pięknie oświetlona. Nie wiemy czy to tak zawsze, czy może tylko z okazji urodzin sułtana.
Następnego dnia zwiedzanie stolicy Brunei zaczęliśmy od meczetu Omar Ali Saifuddien. Meczet został zbudowany w 1958 r. i nazwany został imieniem ojca aktualnego sułtana. Mieści się tam 3000 ludzi. Ściany są pokryte włoskim marmurem i granitem z Szanghaju, a żyrandole sprowadzili z Anglii. Kopuła jest pokryta złotem. Można go zwiedzić za darmo, oczywiście poza godzinami modlitw. Trzeba tylko przywdziać szaty, które są do pożyczenia na miejscu.
Następnie skierowaliśmy kroki do Royal Regalia Museum. To miejsce, gdzie można zobaczyć m.in.prezenty jakie sułtan otrzymał z różnych okazji. Są tam też zdjęcia i filmy dokumentujące życie sułtana i jego rodziny. Skąd pomysł muzeum? Naszym zdaniem wyglądało to tak. Stara mówi do sułtana: weź mi z chaty te wstrętne rzeczy bo jak nie to Cię wywalę z pałacu razem z nimi. Sultan myśli, kurde to są prezenty od ważnych ludzi i nie mogę ich wyrzucić bo się na mnie obrażą. Wiem, postawię muzeum i wstawię tam te rzeczy i niech ludzie je oglądają. I nawet wstęp będzie za darmoszke. Taki fajny ze mnie gość. I tak naszym zdaniem powstało to muzeum 😊 😊 😊.
Swoją drogą naprawdę brzydkie rzeczy dostał ten sułtan. Na czele z wstrętnym wazonem od królowej Elżbiety 😊. Niestety w muzeum nie można robić zdjęć, tylko na parterze, gdzie stoi złoty rydwan sułtana. Torby, plecaki, aparaty fotograficzne i komórki trzeba zostawić w zamykanej szafce. W muzeum prezentów klima pizga zimnem. Na początku to fajna ulga od upału, ale po 2h. chodzenia zanika czucie w dłoniach i stopach. Trzeba też w środku zdjąć buty więc przydadzą się skarpety. Na miejscu można pożyczyć kapciuchy.
Po południu udaliśmy się łódką na rejs po rzece Brunei. Widzieliśmy wioskę na palach, las mangrowy i nosacze. Koszt rejsu 25 $ brunejskich (ok.70 zł), czas trwania ok. 1,5 h. Jakbyśmy nie widzieli małpek, to koszt wycieczki wyniósłby 20 $ brunejskich (56 zł). Ale trzeba się ostro targować bo naszym zdaniem można to zrobić taniej. Ponoć jeśli chce się zobaczyć krokodyle to najlepiej jest wypłynąć po godz. 17.00. Wieczorem, po powrocie na ląd udaliśmy się ponownie w miejsce, gdzie był street food. Miłe, gdy sprzedawca lemoniady i roti poznaje, że poprzedniego dnia również u niego coś kupiłeś. Ale to uroki tego miejsca, gdzie ludzie nie są jeszcze przyzwyczajeni do turystów.
Płynąc rzeką można też zobaczyć złotą kopułę pałacu sułtana Brunei. Jest to drugi największy pałac na świecie zaraz po Zakazanym Mieście z Pekinie. W pałacu jest 1800 pokoi i 257 łazienek i 5 basenów. Sułtan posiada też kolekcję kilkuset samochodów najdroższych marek. Wszystko za pieniądze z ropy i gazu. Chociaż poddani mają wiele przywilejów jak darmowa edukacja i ochrona zdrowia (sułtan nawet finansuje leczenie za granicą), brak podatków i darmowe mieszkania, to i tak większość pieniędzy trafia do sułtana. Brunei to jedno z najbogatszych państw na świecie ale nie znajdziecie tam super nowoczesnych wieżowców jak w Dubaju czy Singapurze. Wrażenie robią tylko meczety i pałac sułtana. Poddani i turyści mogą zwiedzać pałac przez 3 dni w roku, zawsze na koniec ramadanu. Muszą tylko odstać swoje w długiej kolejce.
Kolejny dzień w większości spędziliśmy w wiosce na palach czyli Kampong Ayer. Mieszka tam ok. 20 tys. ludzi. Chłopak, który wiózł nas wczoraj łódką powiedział, że jeszcze nie tak dawno mieszkało tu 40 tys. ludzi. Rząd wybudował dla części z nich mieszkania i przenieśli się na ląd. Sułtan chciał swego czasu zburzyć wioski na palach, ale uznał, że zniszczyłby ducha swego kraju. To bardzo rozległy teren, jest tam m.in.szkoła, posterunek policji, straż pożarna i kilka przystani. Większości domów jest w dobrym stanie i ma podłączoną kanalizację. Po pożarze córka sułtana sfinansowała odbudowę części domów. Teraz ludzie mieszkają tam i spłacają dom w miesięcznych ratach aby kiedyś mógł być ich. Rata to ok. 250 $ brunejskich ale jak kogoś na tyle nie stać, to wpłaca mniejsze kwoty. Ludzie budują domy na wodzie, bo jest to po prostu tańsze rozwiązanie.
Spacerując pomiędzy domami docieramy do meczetu Duli Pengiran Muda Mahkota Pengiran Muda Haji Al-Muhtadee Billah. Zbudowano go w 1999r. i pomieści się w nim 1500 osób. Opuszczamy na chwilę wioskę na wodzie i ruszamy do meczetu Jame’ Asr Hassanil Bolhiah, oddalonego o ok. 3 km. Ten meczet został zbudowany w 1994 r. i pomieści 5000 osób. To największy meczet w kraju. Ma 29 złotych kopul i 4 minarety o wys. 58 m. W czwartek i piątek meczet jest zamknięty dla zwiedzających. Spotkaliśmy tam wycieczkę kobiet z indonezyjskiej części Borneo. Panie były bardzo sympatyczne, zapraszały nas do odwiedzenie swojego regionu. Oczywiście bardzo chciały zrobić sobie z nami zdjęcie.
Następnie wracamy do wioski. Za 1$ brunejski (ok. 2,8 zł) przepływamy z naszej strony rzeki na drugą stronę. Tu znowu leniwie przechadzamy się pomiędzy domami, a mieszkańcy witają nas, uśmiechają się i zagadują.
Nie jest prawdą, to co piszą niektóre internety, że na ulicy nie ma żadnych ludzi, ale faktem jest, że jest ich mniej niż gdzie indziej. W piątek wszystko jest pozamykane w godz. 12.00-14.00 bo mają czas na modlitwę i rzeczywiście jest pusto i pewnie takie foty krążą po necie z info, że tu ludzi nie ma. Mega plusem jest to, że turystów, póki co, jest tu jak na lekarstwo. Wieczorem natomiast ulice zapełniają się ludźmi.
Na ulicy, w sklepach, barach i innych miejscach wiszą wizerunki sułtana. Ludzie, z którymi rozmawialiśmy z dumą wyrażają się o nim. Powtarzają co sułtan dał ludziom. Ile w tym prawdy, nie wiadomo. Pewnie jak wszędzie, część ludzi uważa, że jest dobry, a część zupełnie odwrotnie. Życie. Nie podejmujemy się oceny Brunei bo widzieliśmy tylko jej wycinek. Na dodatek stolicę kraju, a jak wiadomo rządzi się ona innymi prawami. Możemy natomiast podzielić się naszymi spostrzeżeniami odnośnie Bandar Seri Begawan.
- Czysto na ulicy.
- Wysoka kultura jazdy samochodem, kierowcy zatrzymują się zanim zdążyliśmy podejść do przejścia (szok dla nas🙈). Przepuszczali nas nawet jak przechodziliśmy na środku ulicy a nie na pasach.
- Ludzie są mili, uśmiechnięci i bardzo pomocni.
- Sprzedawcy nie są nachalni. Kiedy odmawialiśmy np. przejażdżki łódką, to wystarczyło raz powiedzieć, że nie. Pytali wtedy skąd jesteśmy i z uśmiechem odpływali.
- Ceny. Street food większość za 1$ czyli ok.2,80zl. W barach drożej niż w pozostałej części Azji. Za to ceny noclegów to kosmos jak na Azję.
- Bardzo mało turystów więc nie trzeba się zrywać skoro świt aby zrobić fajne zdjęcie🙈.
- Nie ma tu zbyt wiele do zobaczenia i jak już wspomnieliśmy można obejść miasto w jeden dzień. Ale polecamy podzielić sobie zwiedzanie na dwa dni i zrobić to slow.
I na koniec, uważamy, że warto tu przyjechać aby samemu zweryfikować te bzdury co interneta wypisują 🙂. To trochę inna bajka niż pozostałe kraje Azji😊.
Uwaga praktyczna, przystanki autobusowe widać z daleka, niestety nie ma na nich żadnej informacji odnośnie odjeżdżających z nich autobusów😔🤔. Wiemy, że nr 23 jedzie na/ z lotniska. Pętla autobusowa znajduje koło naszego hotelu Joy Rest House. Koszt biletu 1$ brunejski (Ok. 2,80 zł). Kursuje w godzinach 6.00-18.00.