Bolaven Loop, mała pętla na skuterze
Zrelaksowani po kilku dniach na wyspie Don Det w rejonie 4 000 wysp ruszyliśmy w dalszą drogę, ponownie do Pakse. Tym razem zdecydowaliśmy się kupić bilet na autobus turystyczny bo po ostatniej podróży na pace Kasię bolały plecy. Koszt biletu z Nakasang za osobę to 60 000 kip (ok. 27 zł), w tym łódka na ląd za 15 000 kip (ok. 7 zł.). Kilka dni wcześniej za jazdę na pace w przeciwnym kierunku zapłaciliśmy 40 000 kip (ok. 18 zł) bez łódki (za to płaciliśmy extra). Wynika, że autobus jest droższy tylko o 5 000 kip. (ok. 2,3 zł) od jazdy na pace. Wg nas niestety, drogi jak i transport w Laosie odbiegają nieco standardem od np. Wietnamu. Drogi są niekiedy bardzo dziurawe, warunki w busach są gorsze, pojazdy w części to rzęchy, a ceny dwukrotnie wyższe 😔
W Pakse zatrzymaliśmy się w hotelu Lankham. Był to najtańszy hotel z pokojem dwuosobowym w tym mieście. Za nieco ponad 20 zł. za noc mieliśmy też do dyspozycji prywatną łazienkę z ciepłą wodą i kosmetykami, a do tego codziennie dwie butelki wody. Zdecydowanie możemy go polecić z jeszcze jednego względu, mianowicie dobra lokalizacja. Na przeciwko znajduje się minimarket i bar z pysznym ramenem, niedaleko (przy tej samej ulicy, kilka domów dalej) jest kilka wypożyczalni skuterów i wystarczy odejść kilkaset metrów dalej, a znajdziecie śniadaniownię z francuską bagietkę.
Do tego miasta przybyliśmy tylko z jednym zamiarem. W planie mieliśmy dwudniową wycieczkę skuterem po Bolaven Loop czyli wodospady, ładne widoczki, plantacje kawy…Martwiliśmy się tylko czy pogoda dopisze bo jak przyjechaliśmy, to padał deszcz, i to nie kilka minut ale kilka godzin. Na szczęście pogoda się poprawiła na tyle, że następnego dnia postanowiliśmy ruszyć na płaskowyż Bolaven. Koszt wypożyczenia skutera w wypożyczalni zaraz koło naszego hotelu to 80 000 kip za dzień (ok. 36 zł). Najdroższy najem jaki mieliśmy do tej pory w azjatyckim kraju😔 Niestety musieliśmy też zostawić w zastaw paszport. Do tej pory udawało nam się tego uniknąć ale w Laosie nie ma takiej opcji 😕 My swoje duże plecaki zostawiliśmy w hotelu ale można zostawić też w wypożyczalni skuterów i tym sposobem nie płacić za nocleg. Wzięliśmy ze sobą kurtki przeciwdeszczowe, ciepłe bluzy bo wyżej jest chłodniej, szczególnie wieczorami, spodnie z długimi nogawkami i wygodne buty. Trasa objazdu wyglądała tak:
Płaskowyż Bolawen położony jest w dawnym kraterze wulkanu. Dzięki temu, że znajduje się na wysokości od 1000 do 1300 m.n.p, to posiada wyjątkowy mikroklimat, który sprzyja uprawie doskonałej kawy ale także innych roślin, między innymi manioku. Płaskowyż zamieszkuje też kilka grup etnicznych, których wioski można spotkać podróżując po okolicy. Na otoczonym górami płaskowyżu znajduje się wiele wodospadów i to one przyciągają tutaj turystów.
Pierwszy na trasie był wodospad Tad Itou. Wejście kosztowało 5 000 kip (ok. 2,30 zł) za osobę. Zero ludzi, tylko my i hektolitry przelewającej się wody. Ewidentnie noł sizon 😊 Minusem podróżowania w trakcie pory deszczowej to ryzyko częstych opadów (nam jak na razie udawało się w miarę ich uniknąć), ale za to jest kilka plusów. Po pierwsze wodospady mają taka ilość wody, że szok. Widzieliśmy zdjęcia tych samych wodospadów w porze suchej i była mega różnica bo niektóre ledwo co miały wodę. Po drugie jest mało turystów i w większości miejsc albo było ich kilku albo w ogóle byliśmy sami. Po trzecie skoro mało turystów to i większy wybór noclegów „od ręki”, bez konieczności robienia wcześniejszej rezerwacji. No a to sprzyja targowaniu się 😊
Kolejny na naszej trasie to wodospad Tad Fan. Wstęp od osoby to 10 000 kip (ok. 4,50 zł) i 5 000 kip parking (ok. 2,30 zł). To bliźniacze wodospady o wysokości 120 m. znajdujące się w Parku Narodowym Dong Hua Sao. I pewnie byśmy odjechali bardzo zawiedzeni, gdyż jak dotarliśmy do niego to nic nie było widać (co w sumie nas nie zdziwiło bo takie mamy szczęście 😥) bo zasłaniały go chmury i mgła ale… Wystarczyło trochę poczekać i co kilka minut ukazywał się w całej krasie 😍 Zapewne nie doczekalibyśmy tego ale spotkane przy wodospadzie dziewczyny powiedziały nam żebyśmy poczekali, a zobaczymy 😁😁. I warto było czekać. Wodospady widać z dosyć daleka ale są naprawdę piękne, a ten moment oczekiwania i niepewności czy się w końcu pokażą dodał tylko smaczku.
Następnie udaliśmy się na pyszną (w końcu) kawę do CPC Coffee and Tea. Zjedliśmy tam też smaczne noodle soup i pad thai. Niestety w Laosie słabo jest z płaceniem kartą, bo albo nie można albo pobierają 3% prowizji więc lepiej mieć trochę gotówki ze sobą.
Następnie zajechaliśmy do wodospadu Tad Yuang, który ma wysokość 40 m. Wstęp to 10 000 kip (ok. 4,50 zł) za osobę i 5 000 kip (ok. 2,30 zł.) za parking. Na górze wodospadu są altanki, w których można sobie zrobić piknik, można też podejść prawie do samej krawędzi wodospadu. Jednak najlepiej zejść schodami na dół skąd można podziwiać całą moc wodospadu. Najlepszy widok jest ze skały naprzeciwko wodospadu jednak po kilkunastu sekundach tam spędzonych byliśmy cali przemoknięci.
Po tym wszystkim postanowiliśmy pojechać „tylko” 70 km. do wioski Tad Lo aby kolejnego dnia mieć bliżej do następnych wodospadów. Na miejscu mieliśmy nocleg w poleconym homestay’ u Palamei. Fajne miejsce 👍. Koszt domku z łazienką 60 000 kip (ok. 27 zł), a widok na pola ryżowe z tarasu za darmo 😍 Mają tam też restaurację, w której zjedliśmy dobrą kolację. Tego dnia przejechaliśmy łącznie ok 120 km.
Taka uwaga, wypożyczyliśmy skuter w różnych krajach w Azji ale dopiero w Laosie ciągle nam powtarzali żeby parkować tylko na płatnych parkingach. Jak takiego nie ma, to jedno z nas musi zostać i pilnować skutera 😔 Dziwne ale pilnowaliśmy tego. W homestay’u schowali na naszą prośbę skuter do garażu.
Następny dzień zaczęliśmy od spaceru do dwóch pobliskich wodospadów. Pierwszy to Tad Hang. Wejście do niego jest bezpłatne. Wodospad nie jest zbyt duży ale przy wysokim stanie rzeki robił groźne wrażenie.
Kolejny wodospad kilka minut spacerkiem dalej to Tad Lo, wejście również za darmoszkę. Niestety widzieliśmy go tylko zza krzaków 😕 Chyba podeszliśmy do niego ze złej strony. Szlak prowadził przez zruinowane pomosty przy jakimś „resorcie”, na szczęście w drodze mielismy miłe towarzystwo w postaci miejscowego „burka”. Wysłaliśmy drona na zwiady ale pokazał się jakiś błąd i o mało co nie straciliśmy go w wodospadzie 😱. Ależ były emocje.
Wracając z wodospadów weszliśmy do restauracji (i homestay w jednym) Mama Pap bo mieliśmy informację, że dają tam pyszne i wielkie naleśniki z czekoladą i bananami. I zgadzamy się, było pysznie i ledwo daliśmy radę zjeść tak dużą porcję🤤 Dwa naleśniki i dwie kawy kosztowały nas 20 zł. Niestety w Laosie tak tanio, jak np. w Wietnamie, nie jest.
Najedzeni ruszyliśmy w dalszą drogę. Następny wodospad do którego zajechaliśmy to Tad Soung. Wejście za darmo, a parking to koszt 5 000 kip (ok. 2,30 zł). Ten wodospad jest naprawdę imponujący, spada dużym strumieniem z wysokiej skarpy. W porze suchej, gdy poziom wody opada na górnej platformie wodospadu tworzą się baseny, w których można się pomoczyć. Gdy my tam byliśmy stan wody nie pozwalał na chodzenie po wodospadzie, pogoda też nie zachęcała do kąpieli. Z góry roztacza się piękny widok na płaskowyż.
Po drodze wjechaliśmy na kawę do słynnego Mr.Vieng’a. Nie wiemy czemu ludzie tak bardzo zachwycają się kawą i prażonymi orzeszkami w tym miejscu. Dla nas to nic specjalnego. A o wiele lepszą kawę i w lepszym klimacie piliśmy poprzedniego dnia w CPC Coffee and Tea.
I ostatni wodospad w czasie tej wycieczki to Tad Pasuam, zwany również Uttayan Bajiang. To wodospad w kształcie podkowy, mały bo o wysokości zaledwie 6 m., jednak urokliwy. Wejście 10 000 kip (ok. 4,50 zł) za osobę, a parking 2 000 kip (ok. 90 gr). Obok znajduje się knajpka, w której można się posilić. Około 300 m. dalej jest jeszcze inny, mały wodospad ale to nic specjalnego. Na terenie jest też wioska- skansen, jednak spokojnie można sobie spokojnie darować. Stoją tam rekonstrukcje tradycyjnych domów z różnych regionów Laosu, lepiej zobaczyć je w naturalnym środowisku. Drugiego dnia zrobiliśmy trasę ok. 85 km.
Podczas całej trasy mijaliśmy kolorowe świątynie, malownicze wioski i pola uprawy manioku, którego liście są łudząco podobne do maryśki 😊 😊. Sama trasa nie jest trudna do pokonania skuterem, nie ma tam stromych podjazdów ani ciasnych zakrętów. Nawet początkujący kierowca tam sobie poradzi. Dla nas najgorsza była zmienna pogoda, kilka razy zmoczył nas deszcz. Podobno bardziej wymagające fragmenty są na dużej pętli. Nam najbardziej podobał się pierwszy dzień, wodospady które tam widzieliśmy są naprawdę imponujące. Drugiego dnia poza wodospadami w okolicy Tad Lo nie było już tak ciekawie, oczywiście podobały nam się wioski, które widzieliśmy w drodze do Pakse ale uważamy, że jeśli ktoś nie ma dużo czasu to spokojnie może wynająć skuter na jeden dzień i zobaczyć tylko wodospady między Pakse a Paksong. Poczuliśmy się odrobinę zawiedzeni (chyba mieliśmy zbyt wygórowane oczekiwania wobec tego miejsca), jednak nie żałujemy, że się wybraliśmy w tę podróż.
Na płaskowyżu Bolaven byliśmy w dniach 30.08 – 01.09.2019 r.