Kampot, gdzie pieprz rośnie
Do Kampot przyjechaliśmy z Phnom Penh (o naszym pobycie w stolicy Kambodży możesz przeczytać tutaj). Bilet ponownie nabyliśmy w hotelu (taniej o 2 $ niż w necie), koszt 7 $ za os. (ok. 27 zł). Autobus jechał ok. 6 godzin. Postanowiliśmy spędzić cztery dni w Kampot, żeby na spokojnie zjechać okolicę i tzw. kantrysajd. Zarezerwowaliśmy noclegi w Man’groove Kampot, około 5 km. od samego Kampot, nad samą rzeką w wiosce rybaków. Zapowiadało się fajnie, a okazało się być koszmarkiem. Miejsce to leży nie dalej niż 10 metrów od drogi. Hałas jeszcze nie był taki ogromny (po spędzeniu 3 miesięcy w Azji byle co nas nie budzi), ale droga była w remoncie i pyliło się z niej jak cholera. Wszystko w naszym domku pokrywał pył, wdzierał się dosłownie wszędzie. Syf był niemiłosierny również w restauracji prowadzonej przez ten homestay. Wytrzymaliśmy tam dwie noce, co i tak uważamy za duży sukces i pomimo opłacenia noclegów za cztery dni, przenieśliśmy się do Kampot Oasis, które możemy z całego serca polecić. Bambusowe domki wśród zieleni, woda pitna dostępna cały czas, ciepła woda, dobra lokalizacja i knajpka z dobrymi śniadaniami. Cóż można chcieć więcej? Na miejscu można też wypożyczyć skuter i oddać ciuchy do prania.
Ale wracając do dnia naszego przyjazdu, było już dobrze po południu więc żeby nie marnować czasu udaliśmy się na rejs łódką po rzece, który wykupiliśmy u naszego gospodarza (koszt 6$ tj. ok. 23 zł. za osobę). Rejs zaczął się ok. godziny 17.00 i trwał 2,5 godziny. Popłynęliśmy do lasu namorzynowego, gdzie przez godzinę mogliśmy spacerować po nim, a następnie oglądaliśmy zachód słońca. Był to jeden z lepszych zachodów słońca jakie widzieliśmy w swoim życiu. Sam rejs rzeką również dostarczył wielu wizualnych atrakcji.
Następnego dnia, po akcji z wypożyczeniem skutera bo znowu chcieli od nas paszport w zastaw (ale się nie daliśmy i po 25 min. kłótni stanęło na depozycie 100$ i kopii paszportu) ruszyliśmy na zwiedzanie okolicy. Zaczęliśmy od jaskiń. Nie są może jakieś mega spektakularne ale droga do nich wiedzie przez kantrysajd 😁. Do Kbal Romeas Caves wejście jest darmowe, a do Cave Temple wejście kosztuje 1$ (ok. 3,80 zł). Następnie udaliśmy się do Secret Lake. To sztucznie utworzone jezioro powstało w czasach gdy Kambodżą rządzili Czerwoni Khmerzy, do jego budowy zostali wykorzystani więźniowie i okoliczni mieszkańcy. Tysiące ludzi straciło życie w czasie budowy i zostali pochowani w masowym grobie pod jeziorem. Nazwa jeziora ma prawdopodobnie dwa znaczenia. Jezioro ukryte jest wśród wzgórz to jedna teoria, a druga że nazwa związana jest z tragedią jaka się tam wydarzyła. W czasie podróży podziwialiśmy wiejskie krajobrazy, małe chatki przy polach ryżu otoczone palmami, uśmiechnięci ludzie, którzy wydają się o wiele bardziej przyjaźni niż miastowi. Jedyny minus to duży ruch ciężarówek na drogach, nawet tych wiejskich. Poza głównymi drogami nie ma co liczyć na asfalt, przeważnie są to drogi szutrowe i kurz jaki unosi się po przejechaniu ciężarówki przesłaniał nam cały widok i zabierał oddech.
Wstąpiliśmy też na plantację khmerskiego pieprzu La Plantation. Plantacja powstała 6 lat temu. To około 20 hektarów pieprzu uprawianego w tradycyjny i ekologiczny sposób. Stosują tam tylko nawozy organiczne. Uprawiane są również inne przyprawy, takie jak kurkuma, dzikie chili oraz lokalne owoce i warzywa. Zbiory są tylko ręcznie, bez użycia maszyn. Poza uprawą pieprzu wspierają również okoliczną społeczność rolników, prowadzą szkołę i fundują stypendia. Wstęp jest wolny, włącznie z przewodnikiem, który oprowadza po plantacji, w języku angielskim lub francuskim. W czasie tour’u po plantacji można dowiedzieć się co nieco o rodzajach pieprzu, jak rośnie i jaki pieprz jest najlepszy do mięsa, owoców morza, ryb i dań słodkich. Na miejscu można też kupić różnego rodzaju pieprz oraz np. sorbet limonkowy z pieprzem (150 ml. za 2,5 $ tj. ok. 9,70 zł), polecamy bo jest pyszny.
Pod koniec dnia udaliśmy się do miasteczka Kep, położonego nad morzem. Zostało ono założone przez Francuzów w 1908 roku i obecnie jest popularnym wśród mieszkańców Kambodży miejscem wakacyjnym. Po kolonizatorach pozostało wiele willi, z których część nadal jest opuszczona i podobno przy odrobinie wysiłku można do nich wejść. W innych mieszkają jacyś ludzie i nie są to bogaci biznesmeni tylko biedni Kambodżańczycy. Stan tych willi pozostawia wiele do życzenia. Ponieważ było już późno, poprzestaliśmy na oglądaniu willi z zewnątrz. Gdy poczuliśmy głód ruszyliśmy na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Dobrze się złożyło, bo nad morzem rozstawiły się stoiska, co prawda głównie z naleśnikami ale nam to nie przeszkadzało.
Kolejnego dnia szlag, a właściwie pył nas trafił i przenieśliśmy się do innego miejsca, o czym pisaliśmy na początku. W związku z tą przeprowadzką straciliśmy trochę czasu i zamiast udać się na Wzgórze Bokor, ruszyliśmy na spacer po mieście Kampot. Bardzo nam się tam spodobało. Kolonialna zabudowa, gdzieniegdzie murale i klimatyczne knajpki idealnie nadawały się do niespiesznego spaceru po tym miejscu. Wieczorem nad rzeką można podziwiać zachód słońca, z brzegu albo z licznych knajpek na rzece. Oprócz pieprzu, Kampot słynie z durianów, w centrum miasta znajduje się nawet pomnik tego śmierdziela.
Ostatniego dnia naszego pobytu udaliśmy się skuterem na Bokor Mountain (wys. 1075 m.n.p.m.) w Parku Narodowym Bokor. Wjazd i wstęp do miejsc, które odwiedziliśmy jest darmowy. Dojazd tam prowadzi bardzo malowniczą i krętą drogą. Najlepiej dotrzeć tam skuterem lub motorem. Na szczęście tym razem w naszym hotelu nie chcieli oryginału paszportu, wystarczyła im kopia👍🛵. Czas dojazdu z Kampot to nieco ponad godzinę lub dłużej, jeśli zatrzymacie się na foto 😊. Skuter kosztował nas 5$ (ok. 20 zł), a paliwo 3$ (ok. 12 zł). Tego dnia przejechaliśmy łącznie nieco ponad 80 km.
Ośrodek Bokor Hill Station został zbudowany w 1925 roku przez francuskich kolonizatorów jako miejsce, gdzie mogli odpocząć od kambodżańskich upałów w znacznie przyjemniejszym klimacie. Budowa trwała 9 miesięcy i pochłonęła życie około tysiąca robotników. Na ośrodek składał się luksusowy hotel Bokor Palace Hotel, budynek poczty i kościół katolicki.
Pierwszy przystanek po drodze to ruiny Czarnego Pałacu, który był niegdyś letnią rezydencją króla Sikhanouka. Bardzo klimatyczne miejsce, położone na wzgórzu, z widokiem na morze. Same budynki są dość zniszczone, ale za to na ścianach znajdują się fajne murale. Ponieważ budynki są dosyć niepozorne i łatwo można je przeoczyć. Wskazówką jest ogromny posąg buddy który stoi po drugiej stronie drogi.
Następnie zajechaliśmy do Thansur Sokha Hotel. To pięciogwiazdkowa hotelowa szkarada i kasyno, aktualnie w remoncie. Oczywiście jak dojechaliśmy do tego hotelu to pogoda zaczęła się psuć. Od ponad 19 lat ciągnie się za nami pech, jak tylko wjeżdżamy lub wychodzimy w góry pojawia się deszcz i mgła. Zaczęło się od wycieczki na Łomnicę i trwa po dziś dzień. Na przeciwko hotelu znajduje się chińska świątynia, do której można też zajrzeć ale to nic ciekawego. Jadąc dalej po prawej stronie stoi stary ale klimatyczny kościółek. To Bokor Church, który był częścią Bokor Hill Station. Kościół ciekawie prezentuje się tylko z zewnątrz, szczególnie gdy otacza go mgła.
Następnie udaliśmy się do Le Bokor Palace (kiedyś hotel i kasyno). Niestety teraz już odremontowany, a szkoda bo kiedyś robił wrażenie jako opuszczony. Nie wiadomo co się tam teraz dzieje bo wygląda na pusty choć kręciło się kilka osób wyglądających na pracowników. To idealne miejsce aby nakręcić Lśnienie 2 🤣🤣. Z hotelu podobno rozpościera się piękny widok na zatokę Tajlandzką, oczywiście my widzieliśmy tylko mgłę 😊.
Sam hotel, jak i cały ośrodek, ma ciekawą choć tragiczną historię. Wspominaliśmy wcześniej jakim kosztem został zbudowany. Pod koniec lat 40tych w czasie pierwszej wojny Indochińskiej wzgórze zostało opuszczone z powodów zagrożenia atakami partyzantów. Po odzyskaniu niepodległości przez Kambodżę w 1953 roku Bokor Hill został ponownie otwarty, w latach 50 i 60 stał się luksusowym miejscem wypoczynku dla wyższej klasy Kambodżańskiej. Ośrodek był też rozbudowywany, nad jeziorem powstały nowe hotele z kasynami. Jednak szczęście trwało tylko 10 lat. W 1972 wzgórze zostało zajęte przez Czerwonych Khmerów (więcej o nich możecie przeczytać w naszej relacji z http://witkinawalizkach.pl/phnom-penh-zderzenie-z-historia/Phnom Penh) i pozostawało ich twierdzą aż do początku lat 90tych. Obecnie na Bokor Hill znowu wiele się dzieje, odbudowano Le Bokor Palace, a w różnych miejscach w okolicy widać roboty budowlane. Obawiamy się, że wkrótce może powstać tam nowe Chińskie Las Vegas jak w Sikhanoukville lub miastach przy granicy z Wietnamem. Ponieważ pogoda stale się pogarszała, padał deszcz i była gęsta mgła, musieliśmy zrezygnować z wizyty przy wodospadzie i innych atrakcji Parku Narodowego Bokor. Oczywiście wredna pogoda była tylko na wzgórzach, na dole panował typowo kambodżański upał😊
Wycieczkę zakończyliśmy pod wodospadem Tada. Wejście 1$ (ok. 3,80 zł) i parking 1 zł. Naszym zdaniem szkoda czasu, energii i kasy. Najpierw 3km. szutrową drogą pełną dziur. Potem kilkaset schodów o wymiarach jak dla liliputów żeby zobaczyć coś takiego 😔. No chyba, że lubi się oglądać foto seszyn w wykonaniu chichoczących nastolatków 🙈.
Pod wieczór oddaliśmy skuter i udaliśmy się ponownie na spacer po Kampot. Wydrukowaliśmy wizę do Wietnamu ( koszt 1$ czyli ok. 3,80 zł. za 4 strony), zjedliśmy pyszne grzanki z krewetkami za 0,5$ każda (ok. 2 zł.) i wróciliśmy do naszej chatki aby przygotować się do wyjazdu na Koh Rong Sanloem.