Luang Prabang cię zauroczy
Po zakończeniu Bolaven Loop postanowiliśmy od razu ruszyć sleeping busem do Vientiane, a stamtąd zwykłym busem do Luang Prabang. Łączony bilet to koszt 320 000 kip (ok. 145 zł). Sama droga trwała prawie 24h. Dodatkowo w Vientiane musieliśmy zmienić dworzec autobusowy. Za sobą mamy już kilka przejazdów autobusami w Laosie i w związku z tym mieliśmy duże obawy co do sleeping busa. Zostaliśmy mile zaskoczeni, autobus był całkiem komfortowy, dali kocyk, wodę i wilgotną chusteczkę tylko telepotało strasznie na dziurawej drodze🙈.
W końcu jednak dotarliśmy do Luang Prabang, dawnej stolicy Laosu, miasta wpisanego w roku 1995 na listę światowego dziedzictwa Unesco i ponoć najpiękniejszego miasta w Laosie. Musimy się z tym zgodzić bo miejsce to oczarowało nas od pierwszych minut 😍. Kolonialna zabudowa, mnóstwo zieleni i świątyń (ponad 30, a podobno było ich kiedyś ponad 60), to coś co bardzo lubimy. Dodaj do tego możliwość niespiesznego zwiedzania + pyszne jedzonko i mamy przepis na relaks 😁. Oczywiście okolica oferuje znacznie więcej tj. wodospady, trasy rowerowe przez pola ryżowe i wioski, jaskinie, spływy kajakowe…
Nocleg mieliśmy zarezerwowany w Mekong Moon Inn i szczerze możemy polecić to miejsce. Dobra lokalizacja, przesympatyczna właścicielka, czysty pokój, lodówka, duża łazienka z ciepłą wodą i urozmaicone śniadania (głównie na bazie jajek ale wybór jest). Tak nam się spodobało, że przedłużyliśmy tam pobyt.
Następnego dnia po przyjeździe, wyspani ruszyliśmy w miasto. Ogólny plan zakładał…brak planu 🙈. Najlepsze, co można zrobić, to niespiesznie gubić się w uliczkach pełnych zieleni i pięknych kamienic. Troszkę przypomina nam wietnamskie Hoi An ale jest duuużo spokojniejsze, przynajmniej kiedy my tam byliśmy w trakcie noł sizon😊, no i nie jest żółte 🙈. To miejsce ma w sobie coś takiego, że od razu wiadomo, że się tu bardzo spodoba 😍. Jedyny minus to brak dobrej kawy 😕.
Luang Prabang, którego pełną nazwę można przetłumaczyć jako Królewskie Miasto Delikatnego Obrazu Buddy było stolicą królestwa Lan Xang Hom Khao czyli Królestwa Miliona Słoni i Białego Parasola. Uwielbiamy te tłumaczenia 😊 😊. Nazwa miasta pochodzi od posągu Buddy, który król dostał od władcy Imperium Khmerów. Posąg znajduje się dzisiaj w świątyni Ho Pha Bang, która stoi na terenie pałacu królewskiego, który jest najbardziej znaną budowlą w mieście. Został zbudowany przez Francuzów na początku XX wieku, otoczony jest ogrodem, w którym można się skryć przed słońcem. W pałacu możecie zobaczyć jak żył ostatni król Laosu, którego władza skończyła się w 1975 roku, kiedy stery rządów przejęli komuniści. Król wraz z rodziną trafił do obozu pracy, gdzie wkrótce zmarł. Obok pałacu stoją garaże, gdzie znajdziecie samochody króla.
Jak już pisaliśmy, w mieście jest ponad 30 świątyń w tradycyjnym Laotańskim stylu, ze spadzistymi dachami opadającymi do samej ziemi. Jedną z ładniejszych świątyń jest Wat Xieng Thong zbudowana w XVI wieku. Świątynia ma charakterystyczny potrójny, opadający dach, a w środku jest bogato zdobiona.
Kiedy schodziliśmy już trochę miasteczka, to oczywiście na chillout udaliśmy się do słynnej Utopi. Bar praktycznie zawieszony nad rzeką Nam Khan, to idealna miejscówka na relaks 🍻. Do tego leżanki z widokiem na rzekę, i wiesz co mamy na myśli 😁. Ceny są tam nieco wyższe niż w innych knajpkach ale widok wynagradza wszystko. Można kupić duże Beerlao za ok. 7 zł. i spędzić tam nawet kilka godzin, bo nikt Cię nie wygoni, nawet jak skończy się browarek 😊. Poza piwem i wymyślnymi drinkami mają tam też jedzenie ale nie wypowiemy się w temacie jakości bo nic tam nie zamawialiśmy.
O godzinie 17.00 zaczyna się nocny market i można tam zjeść dosłownie wszystko 😁. Ryby, zupy (słynne tu noodle soup w kilku smakach do wyboru), pierożki, spring rollsy, makaron, smażone tofu…, a nawet niemieckiego wursta😂. Jest też duży wybór wegetariańskich bagietek i Kasia byłaby w banh mi’nowym raju😍 bo takiego wyboru nigdzie wcześniej nie było, z tofu, z awokado…,ale w smaku jej tak daleko do banh mi, że aż żal😥. To była nasza pierwsza i ostatnia bagietka w Laosie i postanowiliśmy poczekać na kolejną, aż ponownie przekroczymy granicę z Wietnamem.
Kolejnego dnia ruszyliśmy zobaczyć najpiękniejszy wodospad w Laosie tj. Kuang Si. Oczywiście pojechaliśmy tam skuterem, koszt najmu w naszym hotelu to 80 000 kip (ok. 36 zł). Na ulicy ceny widzieliśmy takie same. Kuang Si to chyba najpopularniejsza atrakcja w Laosie. Ten 3-poziomowy wodospad na zboczu wzgórza wpływający do małych basenów, z dostępem ścieżkami i mostami znajduje się ok. 30 km od miasta. Można tam dotrzeć tuk tuk’iem, skuterem lub wykupić wycieczkę w biurze. Wejście kosztuje 20 000 kip (ok. 9 zł) za osobę, a parking 2 000 kip (niecała złotówka). Można spokojnie spędzić tam kilka godzin, przechadzając się po kilku poziomach, kąpiąc się lub relaksując. Najlepiej przyjść zaraz po otwarciu tj. o godz. 8.00 (czynne do 17.30). My niestety nie wyrobiliśmy się tak wcześnie i na miejsce zajechaliśmy ok. godziny 9.00 i wtedy było dosłownie kilka osób, które rozeszły się po terenie. Niestety po godzinie 10.00 zaczyna się robić gęsto, a jak wyjeżdżaliśmy stamtąd po godzinie 12.00, to w kierunku wodospadu zmierzały vany z turystami.
Na miejscu jest zaplecze sanitarne, toalety oraz przebieralnie. Na terenie wodospadów jest też restauracja (nie jedliśmy w niej więc się nie wypowiemy), a przed samym wejściem koło parkingu są sklepiki i garkuchnie.
Kolor wody w wodospadzie po prostu oszołamia 😍. Oglądając zdjęcia w necie myśleliśmy, że to zasługa fotoszopa, a dodatkowo mieliśmy obawy, że ze względu na porę deszczową nie będzie turkusowego koloru wody tylko błotnisty, ale na szczęście tak się nie stało.
Zaraz przy wejściu na teren wodospadów znajduje się ośrodek ratowania niedźwiedzi (wchodzi się na ten sam bilet). Wiele azjatyckich czarnych niedźwiedzi uratowanych przed kłusownikami i nielegalnym handlem dzikimi zwierzętami żyje tam w zagrodzie z dużą ilością drzew, huśtawek i innych rzeczy do zabawy. Misie mają taki smutek w oczach, że chce się płakać. Dla chętnych, można wesprzeć ośrodek wpłacając datek lub kupując koszulkę, co zrobiliśmy.
Sama droga do wodospadów wije się przez wioski oraz wzgórza ze spektakularnymi widokami, w tym wśród pól ryżowych. Nie ma opcji by co chwilę się nie zatrzymać i nie cyknąć fotki 😊.
Mieliśmy jeszcze dużo czasu do końca dnia więc wracając z wodospadów pojechaliśmy do Nahm Dong Park. Niewiele wiedzieliśmy o tym miejscy, tylko tyle co dowiedzieliśmy się z ulotki, którą znaleźliśmy w hotelu. Park zapowiadał się ciekawie, położony w górach, wśród dżungli z canopywalkami, ziplinami i super widokami. Niestety rzeczywistość nie wyglądała tak fantastycznie i może właśnie dlatego poza nami nikogo tam nie było. Straszna to była kiszka i na pewno ta atrakcja nie jest warta drogi, którą trzeba pokonać żeby tam dotrzeć. Nie będziemy się więcej o tym rozpisywać bo chcemy o tym jak najszybciej zapomnieć.
Po powrocie z wodospadów korzystając z okazji, że mieliśmy skuter, ogarnęliśmy kilka „biurowych” spraw (zakupy, poczta, zakup ładowarki do aparatu fotograficznego bo poprzednią zostawiliśmy w Don Det), a następnie tradycyjnie udaliśmy się na night market. Wieczorami główna ulica miasta jest zamykana i na długości ok. 1 km. rozkładają się stoiska z różnościami. Poza jedzeniem, można kupić tam ubrania, obrazki, biżuterię, zabawki, piękne kokosowe miseczki, ręcznie haftowane torebeczki i wiele innych.
Kolejnego dnia pożyczyliśmy rowery (koszt 20 000 kip czyli ok. 9 zł za dobę) i udaliśmy się promem na drugi brzeg Mekongu. Koszt przeprawy za osobę (+rower) to 10 000 kip (4,50 zł). Prom płynie kilka minut. Po dopłynięciu na miejsce objechaliśmy wioski i pola ryżowe. Widoczki cudne 😍, sympatyczni ludzie wołający na każdym kroku sabadi 😊, takie tutejsze powitanie.
Następnego dnia mieliśmy ruszyć do Nong Khiaw ale tak nas wszechobecna zieleń zrelaksowała i tak nam się tam podobało, że zostaliśmy dzień dłużej. Mieliśmy zresztą jeszcze jedną rzecz do zobaczenia, a mianowicie wzgórze Phu Si, z którego roztacza się panorama miasta. Warto też zobaczyć z niego zachód słońca. Zbieraliśmy się do tego trzy dni, a to było za gorąco, a to przyszły chmury więc wdrapywanie się nie miało sensu. Ostatniego więc dnia ponownie spacerowaliśmy niespiesznie uliczkami miasteczka. W większości kolonialnych budynków mieszczą się hotele, homestay’e, restauracje, bary, sklepiki, salony spa i biura podróży. Powoduje to, że część pięknych budynków zakrywają reklamy i tablice informacyjne. Ale z drugiej strony pewnie dzięki temu jest kasa na ich renowację i dlatego tak ślicznie wyglądają.
Luang Prabang to spokojne, szczególnie jak na Azję, miasteczko. Nikt nie próbuje rozjechać pieszego 🤣, a sprzedawcy nie są zbyt natarczywi. Nie ma tu aż takiej mega ilości skuterów więc można spokojnie spacerować. Turystów też było bardzo mało ale… nie wiemy jak wygląda to miejsce kiedy jest sezon.
Do czterech razy sztuka i ostatniego dnia naszego pobytu, po południu w końcu udało nam się wdrapać na wzgórze Phou Si. Do pokonania jest 329 schodów, a na wzgórzu znajduje się świątynia ale wszyscy turyści przychodzą tu dla panoramy miasta i zachodu słońca. Wstęp kosztuje 20 000 kip (ok. 9 zł). Niestety jest to bardzo popularne miejsce i mieliśmy wrażenie, że razem z nami na wzgórzu znajdowali się wszyscy turyści przebywający akurat w miasteczku 😊.
Na koniec dnia i pobytu w Luang Prabang udaliśmy się na jakby luksusową kolację do polecanego miejsca z kuchnią laotańską tj. Tamarind. Zamówiliśmy seta dla dwóch osób zawierającego tradycyjne potrawy Laosu tj. rybę w liściu bananowca, zupę z bambusa i dyni, dipy. Dla mięsożerców kurczak nadziewany trawą cytrynową czy kiełbasa laotańska. Na początek był shot z laotańskiej whisky, a na koniec deser i kawa. Wszystko było naprawdę pyszne. Kosztowało nas to budżet 2dniowy na jedzenie więcej kolejnego dnia mieliśmy w planach żywić się energią słoneczną 🙈
Przykładowe ceny w Luang Prabang:
- bagietka, kawa i soki owocowe od 10 000 kip (4,50 zł),
- dania obiadowe na nocnym markecie od 15 000 kip (7 zł),
- 0,7 l. wódki ryżowej 10 000 kip (4,50 zł),
- duże piwo w barze ok. 15 000 kip (7 zł).
- masaż 1 godzina od 50 000 kip (23 zł),
- skuter 80 000 kip/dobę (36 zł),
- pranie 10 000 kip (4,50 zł) za kilogram.
W Luang Prabang byliśmy od 3 do 6 września 2019 roku.