6 miesięcy w Azji,  Wietnam

Hanoi, pożegnanie z Wietnamem

Hanoi było ostatnim odwiedzonym przez nas miejscem w Wietnamie, a dotarliśmy tam z Tam Coc (o naszym pobycie w tzw. „zatoce Ha Long na lądzie” możesz przeczytać tutaj). Bilet na autobus kosztował 100 000 dongów (ok. 17 zł), a droga trwa ok. 2,5 godziny. Na nocleg wybraliśmy Hanoi Old Quarter Guest House w samym centrum i możemy go polecić. Dobra lokalizacja, miła i pomocna obsługa oraz korzystna cena jak za pokój z łazienką i śniadaniem.

Po trzech tygodniach spędzonych na łonie natury wjechaliśmy do Hanoi i … poczuliśmy się niczym po zderzeniu z TeŻeWe🙈. Zapomnieliśmy już jak ruchliwe i hałaśliwe są miasta w Azji. Na szczęście podwójny szot rumu z kapką kogla mogla (nigdy odwrotnie🤪) w Giang Cafe pomógł ogarnąć się z szoku i mogliśmy ruszyć w miasto. Giang Cafe to miejsce bardzo popularne, ukryte w starej części Hanoi, z niepozornym wejściem, nie jest łatwe do znalezienia, ale warte wysiłku. Ta kawiarnia została założona w 1946 r. i od tego czasu była dwukrotnie przenoszona w inne miejsce ale przepis na kawę jajeczną pozostał bez zmian.  Pomimo tego, że jest to bardzo popularny lokal, ceny są jak w każdej innej kawiarni albo i niższe. Kawa z jajkiem kosztuje 25 000 dongów (ok. 4 zł.), a kogel mogel z rumem 45 000 dongów (ok. 8 zł ). Koniecznie musicie tam zajrzeć bo to istne pyszności.

Kiedy jajeczna kawa postawiła nas na nogi, skierowaliśmy się w stronę jeziora Hoan Kiem, czyli jezioro Zwróconego Miecza, które znajduje się w centrum Hanoi. Jego nazwa związana jest z legendą, która głosi, że w XV wieku w czasie, gdy Wietnam toczył wojnę o niepodległość z Chińczykami, z jeziora wynurzył się żółw i podarował biednemu rybakowi magiczny miecz. Rybak użył go w walce z Chińczykami i pokonał najeźdźców, a w zamian mianowano go królem. Gdy król wrócił nad jezioro aby podziękować bogom za zwycięstwo,  pojawił się żółw i zabrał magiczny miecz. Od tego czasu żółwie są w Wietnamie symbolem pokoju. Aby upamiętnić to wydarzenie, na środku jeziora na niewielkiej wysepce zbudowano Wieżę Żółwia. Okolice jeziora obfitują w drzewa i jest to idealne miejsce aby skryć się przed upałem i ulicznym  gwarem. Mieszkańcy wykorzystują to miejsce do ćwiczeń jogi, tai chi oraz gry w „zośkę”.

Tam spacerkiem zatoczyliśmy koło wokół niego, w trakcie wstępując też do Ngoc Son Temple. Bilet kosztuje 30 000 dongów (ok. 5 zł).  Ta pagoda leżąca pośrodku małej wyspy została zbudowana w XVIII w. na pamiątkę XIII wiecznego przywódcy wojskowego Tran Hung Dao, który był znany ze swej odwagi. Wyspa, na której znajduje się owa świątynia znana jest również jako Jade Island i dostępna jest, z łączącego ją z lądem, mostu Huc, inaczej zwanego Mostem Wschodzącego Słońca. Wewnątrz pagody znajdują się m.in. ołtarze i popiersie przywódcy z brązu, wizerunki różnych bóstw oraz dobrze zachowany okaz ogromnego żółwia o wadze ok. 250 kg. znalezionego w jeziorze.

Następnie rzuciliśmy okiem na „wietnamskiej Notre Dame” czyli Katedry Św. Józefa. Ta neogotycka budowla została zbudowana w 1886 r. na wzór słynnej paryskiej katedry. Znajduje się w dawnej francuskiej dzielnicy i pełni rolę najważniejszej katolickiej świątyni w stolicy.

Na koniec dnia trafiliśmy na train street. Wypiliśmy coś zimnego przy torach i chcieliśmy poczekać na przejeżdżający pociąg ale okazało się, że przejedzie za kilka godzin (o 19.00) więc postanowiliśmy zostawić to na inny dzień. Stwierdziliśmy, że zamiast tracić czas w oczekiwaniu na pociąg, pójdziemy przejść się po mieście.

Kolejny dzień zaczęliśmy od zwiedzenia Traditional House. Wstęp 10 000 dongów (ok. 1,70 zł). Uwielbiamy takie miejsca 😍,  gdzie choć trochę można podejrzeć jak kiedyś ludzie żyli. Dom został zbudowany pod koniec XIX wieku. Rodzina kupców mieszkała tam do 1945 r., a następnie, aż do 1999 r. mieszkało tu pięć innych rodzin. Takich starych domów w Hanoi jest ponoć ok. 1000.

Następnie spacerowaliśmy po okolicy bez celu, a właściwie za cel mieliśmy przyglądanie się ulicznemu życiu. Od jakiegoś czasu lubimy właśnie chłonąć klimat ulicy, a nie biegać za zabytkami i odhaczać listę. W między czasie była oczywiście kawa i pyszne banh mi z Banh Mi 25🤤.

W Hanoi ulice są tematyczne, w zależności od tego, co się na niej sprzedaje. Przy ulicy, gdzie znajdował się nasz hostel sprzedawali dekoracje na Halloween a obok była ulica z zabawkami. Bardzo przydatne rzeczy w podróży więc postanowiliśmy się udać na szoping 🤣. Niedaleko było też uliczne Obi i Castorama, gdzie można kupić wszystko, co potrzebne w domu. Na ulicy metalowej kupicie wszystko, co tylko można zrobić z metalu, a przy okazji zrobić poprawki u miejscowego kowala. Jest to pozostałość po historycznym podziale miasta na kwartały zarządzane przez cechy rzemieślnicze i handlarzy.  

Tego dnia nie zdążyliśmy wiele więcej zobaczyć bo na godzinę 13.00 mieliśmy zaplanowaną wizytę w studio tatuażu 1984. Już czas jakiś temu postanowiliśmy zrobić sobie pamiątkę z podróży. Pierwotnie padło na Bangkok ale skomplikowałoby to nasz późniejszy pobyt na wyspie i konieczność unikania kąpieli w morzu, a przecież po tam chcieliśmy tam polecieć. W związku z tym zrobiliśmy go sobie w Hanoi. Drugi powód był taki, że z wszystkich odwiedzonych przez nas w czasie półrocznej podróży krajów, to właśnie Wietnam najbardziej nam się spodobał. Więc i motyw tatuażu miał być związany z tym krajem. Zrobiliśmy reaserch odnośnie polecanych studio i wybór padł właśnie na studio 1984, które, już po zrobieniu tatuaży, możemy polecić. To wg nas bardzo profesjonalne i czyste miejsce, a po wykonanej usłudze zaopatrzyli nas w środki niezbędne do higieny tatuażu i co kilka dni wysyłali do nas maila z prośbą o informację czy wszystko jest ok. oraz żebyśmy wysyłali zdjęcie tatuażu aby mogli przyjrzeć się czy wszystko dobrze się goi.  Łącznie oba jednokolorowe tatuaże kosztowały nas ok. 580 zł.

Po południu oczywiście wjechała zupka Pho. Wybraliśmy lokal Pho 10 bo ponoć jest jednym z lepszych w Hanoi. Aż tak dobry, że jak to w Azji, doczekał się podrób 🤣, o czym informuje stosowna tabliczka przed wejściem. Potwierdzamy, zupka bardzo dobra, a ilość osób w lokalu tylko nas utwierdziła, że to bardzo popularna miejscówka.

Kolejnego dnia udało nam się i przed nosem przemknął nam wietnamski TeŻeWe🙈 na train street. Szybko było po wszystkim, a uśmiechy lokalsów na widok jarających się tym faktem turystów bezcenne. Na train street byliśmy wcześniej i w związku z tym, że mieliśmy trochę czasu do przejazdu pociągu, to zamiast siedzieć przy torach, poszliśmy na spacer wzdłuż nich i to był dobry pomysł. Stoją tam obdrapane domy, niektóre pokryte muralami, w których toczy się zwykłe życie. Niestety jest też mnóstwo śmieci, jak w całej Azji zresztą. Po pięciu miesiącach w podróży przyzwyczailiśmy się nieco do widoku wszechobecnych śmieci, co jest bardzo przykrą sprawą.

Następnie skierowaliśmy się do Świątyni Literatury. Wstęp to koszt 30 000 dongów (ok. 5 zł), broszurka zawierająca informacje o tym miejscu kosztuje 10 000 dongów (ok. 1,70 zł), a audio guide 50 000 dongów (ok. 8,60 zł).  Ten kompleks budynków powstał w 1070 roku jako świątynia, z przeznaczeniem na uczelnię kształcącą urzędników państwowych zgodnie z zasadami konfucjanizmu. Teren świątyni zabudowany jest zgodnie z zasadami chińskimi – wzdłuż głównej osi położone są kolejne dziedzińce i bramy. Miejsce to jest ładne ale kiedy my tam byliśmy było też bardzo tłoczne. Trafiliśmy akurat na moment, kiedy młodzież świętowała ukończenie szkoły. Co prawda było tam gwarno, ale i miało to swój urok.

Następnie udaliśmy się do pagody na jednej kolumnie. Dostać się tam to jakiś dramat bo leży blisko muzeum i mauzoleum Ho Chi Minh’a, które jest ogrodzone z wszystkich stron. Świątynia jest malutka i bardzo zawiedliśmy się jej widokiem. Wstęp do niej jest wolny, jeśli nie idzie się do muzeum. One Pillar Pagoda jest buddyjską świątynią wybudowaną w 1049 roku. Inspiracją miał być kwiat lotosu wynurzający się z wody.  Niestety to, co widzimy to jedynie rekonstrukcja oryginalnej budowli, oryginał został zniszczony przez francuzów w 1954 roku.

Na koniec odwiedziliśmy jeszcze Tran Quoc Pagoda. Wstęp do niej jest również wolny. To najstarsza (zbudowana w VI w.) świątynia buddyjska w Hanoi, położona jest na małej wyspie w obrębie West Lake choć pierwotnie znajdowała się nad brzegiem rzeki Czerwonej. Główna pagoda składa się z jedenastu poziomów i jest wysoka na ok. 15 metrów. Otaczają je budynki kadzielni, muzeum z relikwiami i misternie rzeźbione posągi.

Po południu udaliśmy się do Thang Long Water Puppet Theatre na przedstawienie tradycyjnego Wietnamskiego teatru lalek na wodzie. Przedstawienie odbywa się kilka razy dziennie. Bilety kosztują 100 000, 150 000 oraz 200 000 dongów (odpowiednio ok.17 zł, 25 zł, 34 zł.) i my wzięliśmy te najdroższe, w drugim rzędzie bo jak oglądać to z bliska, taki mamy nawyk z polskich teatrów. I to była dobra decyzja bo scena jest dość mała i z dalszych rzędów byłoby słabo widać. Historia wodnego teatru lalek ma już ponad 1000 lat, początkowo przedstawienia odbywały się na stawach albo zalanych polach ryżowych. Przedstawienia pokazują sceny z życia wsi a także wietnamskie legendy. W Hanoi oczywiście nie może się obyć bez legendy o zwróconym mieczu. W jednym przedstawieniu może brać udział nawet ponad 100 lalek, które kierowane są przez stojących w wodzie aktorów. Jedna lalka może ważyć nawet kilkanaście kilogramów i musi ją obsługiwać kilka osób.

Po przedstawieniu poszliśmy na imprezkę na nocnym markecie. W weekend zamykają ulice wokół jeziora, gra głośna muzyka, a Wietnamczycy tańczą na ulicy. Wokół pełno jest straganów z ciuchami i pamiątkami. Street food był raczej słaby więc poszliśmy do Bun Cha Ta na tradycyjną zupkę. Robert zjadł wersję mięsną, a Kasia wzięła wersje wege i niestety była taka sobie, ale za to sajgonki super 😊. Jednak królowa wietnamskich zup jest tylko jedna, Pho.

Hanoi można kochać albo nienawidzić. Na pewno nie można zostać obojętnym. My na razie się wahamy 🙈 (wiadomo, że tylko krok dzieli skrajne opinie). Jedno wiemy na pewno, mówienie o sytuacji mega chaosu, że to istny „sajgon” jest krzywdzące dla miasta Ho Chi Minh. Takie określenie pasuje bardziej do Hanoi, i my właśnie w tym kontekście będziemy go używać. Męczyło nas, że nie można przejść spokojnie 10 metrów aby nie zostać zaczepionym przez rykszarza, sprzedawcę „wczorajszych pączków” lub owoców. Jeśli nie chcemy owoców, to może choć zdjęcie sobie zrobimy, że niby dźwigamy te ciężary 🤪. Może ktoś wpadnie na pomysł koszulki z napisem po wietnamsku „tylko spacerujemy i nie, nie chcemy taxi, owoców ani innych rzeczy”🤣🤣.

W Hanoi byliśmy od 26 do 28 września 2019 roku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.